czwartek, 23 maja 2013

mędrzec nie krzyczy..., czyli kilka myśli na temat Krystyny Pawłowicz

Karmel:

Krystyna Pawłowicz po raz kolejny się zbłaźniła. Żadna to nowość, że jest dla internautów tworzących memy pożywką niemal numero uno. Dziwię się, że PiS trzyma ją nadal w swoich szeregach, ponieważ ta kobieta ewidentnie zraża swoimi chamstwem i zacietrzewieniem wielu niezdecydowanych wyborców.
Kto obejrzał ten materiał: Pawłowicz znowu agresywnie szczeka, a uważa się za człowieka inteligentnego, ten odczuje niesmak. Dlaczego? Moje zdanie:

1. Odrzuca mnie i zniechęca ton, wydźwięk i poziom retoryki Pawłowicz. Jako polityk jazgocze, przekrzykuje, używa słownej przemocy, daje upust swoim emocjom - reasumując, robi coś, czego rasowy polityk robić nie powinien (nie jest w tym stylu niestety odosobniona). O czymkolwiek by nie mówiła - taki sposób mówienia w przestrzeni publicznej jest niedopuszczalny. Nawiązując do tematu mojego tekstu - mędrzec nie krzyczy. Nie jazgocze. Pawłowicz poprawia dziennikarza: nie chce być posłanką, chce być posłem. Dobrze, mnie też drażnią na siłę czynione formy żeńskie, które brzmią groteskowo. Ale akurat do Pawłowicz groteska pasuje jak ulał.
Po 1. Obruszając się na formę "posłanka" uderza w środowisko feministek, które - w bardziej lub mniej udany sposób - jest spadkobiercą emancypantek, sufrażystek, bez działalności których Pawłowicz dzisiaj zasuwałaby przy garach zamiast wytrząsać się przed mikrofonem. 
Po 2. Jej napastliwość i kategoryczność wyklucza jakikolwiek dialog. Nieważne, komu zdecydowała się udzielić wywiadu. Mogła przecież odmówić stacjom, dziennikarzom, które i których uważa za niewiarygodne. Ale jeśli zdecydowała się podjąć dyskurs - powinna zastosować się do podstawowych wytycznych dotyczących prowadzenia dialogu. Jakież to kurewsko polskie - przekczyczeć, stłamsić, zagadać do granic cierpliwości... 
Po 3. Mędrzec nie krzyczy - panuje nad sobą, dlatego jest mędrcem. Przewyższa tym skołtunione pospólstwo, które musi wykrzyczeć, co mu na wątrobie leży. Mędrzec przygląda się z boku i ironizuje. I dostrzega rzeczywistość z dystansu - jakże go potrzeba temu krajowi!
Po 4. Pawłowicz albo nie chce, albo nie potrafi zauważyć, że treść zaproszenia na happening, która niemal postawiła jej przylizane na babcię włosy na głowie, została przez twórców ujęta w ironiczny i zdystansowany cudzysłów! Że nie należy traktować dosłownie zestawienia "cyklistów" i "dewiantów" - że należy podejść do tego z dystansem (sic!), zapytać siebie, co twórcy chcą osiągnąć, co mają na myśli. Że być może jest to prowokacja, która ma wywołać jakieś przemyślenia...
Po 5. Pawłowicz pogardliwie mówi o kobietach, które zdjęły ubranie i pokazały swoje piersi - fakt faktem - obwisłe, ale jakie to ma znaczenie? Pawłowicz niemal z obrzydzeniem wyraziła się na ten temat. To jest wprost nie do pojęcia. Kobieta otyła, w babcinych okularach, z babciną fryzurą, beznadziejnie szara - ostrymi słowami przeciwstawia się młodszym kobietom, które odkryły część swojego ciała w przekonaniu, że o coś walczą, i rzuca pełne pogardy słowa dotyczące ich cielesności. Po prostu niesamowite.

2. Slut walk nie pojawił się w Polsce znikąd. Takie happeningi miały miejsce na Zachodzie Europy. I pewnie nadal mają miejsce, i będą miały. Moje zdanie: nie przekonuje mnie taki rodzaj manifestowania w jakiejkolwiek sprawie. Nie popieram tego. Ale jako człowiek tolerancyjny, uważam, że jeśli są ludzie, którzy czują potrzebę, aby w ten sposób działać i uzyskają na to zgodę - ja nie mam nic przeciwko. Na pewno zgodzę się z jedną z myśli przewodnich organizatorów: niezależnie od tego, co kobieta na siebie włoży, w co się ubierze - może to być kusa spódniczka i wyzywający dekolt - NIE OZNACZA TO, że jej winą będzie, jeśli zostanie ofiarą gwałtu! Mężczyźni nie są bezmózgimi robotami i nie mają w centrum nerwowym prącia. A nawet jeśli chcieliby, aby w ten sposób usprawiedliwiać przestępstwo tych nielicznych (na szczęście), to absolutnie jestem przeciw. Jesteśmy przede wszystkim ludźmi. 


Grzech:
Do wypowiedzi Pani Pawłowicz odnosić się nie chcę, ale mikroskopijny komentarz na temat sensu Marszu Szmat stworzyć muszę. I wydaje mi się, że nic mądrzejszego i inspirującego nie wymyślę niż zacytowanie słów pewnego amerykańskiego pisarza,który skomentował prosto "Czy kiedykolwiek tłumaczono gwałt na mężczyźnie jego zbyt wyzywającym strojem? I argumentowano, że sam się doigrał nakładając na przykład obcisłe szorty"?


niedziela, 19 maja 2013

paradoksy snu

K

Lubię spać. Lubię zakopywać się w sen. Pod warunkiem, że stanowi gościnny dom złożony z przyjemnych irracjonalnych fabuł. Ciągoty w kierunku sennego eskapizmu są ponoć domeną ludzi nadwrażliwych i skłonnych do depresji. Może też być tak, że - nie komplikując faktu - człowiek czuje owe ciągoty, ponieważ ma tego snu za mało? Hej, to ja!
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem popołudniowych drzemek. Nasilają migrenowe bóle  i "wyrywają" z dziennego rytmu. Dziś jednak skusiłam się na odpłynięcie - w założeniu miało ono trwać "godzinkę". Trwało zaś nieco dłużej, ale nie to jest problematyczne. Moim celem popołudniowej drzemki było nadrobienie braków w wypoczynku i zregenerowanie sił. Co za bzdura.
Obudziłam się, zresztą nie pierwszy raz, zniesmaczona i jeszcze bardziej zmęczona, niż byłam wcześniej.
Na intensywną treść mojego snu (faza raczej REM, nie sądzę abym odpłynęła głębiej) składały się sceny, w których próbowałam nakarmić zagłodzone kocięta - jedno (wydawało mi się) już nie żyło, ale później okazało się, że jednak żyje, bo zaczęło wykonywać agonalne ruchy, jakby nagle wyrwało się z jakiejś katatonii; następnie próbowałam ratować poranione ptaki z długimi dziobami - wyglądały jak pelikany. Dwa z nich siedziały w misce z wodą, jeden kichał, stąd wywnioskowałam, że jest przeziębiony. Wszystko działo się w lesie. Jak się przekonałam, musiałam być kimś ważnym, ponieważ miałam służbę - lokaj w stroju sprzed 200 lat odmawiał wykonania mojego polecenia - kazałam mu dobić kocię w agonii, aby skrócić cierpienie tego zwierzątka. I sen się urwał, przebudziła mnie konieczność pozbycia się z organizmu nadmiaru płynów.
Gdy wróciłam do sypialni, nie byłam już przekonana co do tego, czy nadal chcę "regenerować siły".
Zadałam sobie w myślach pytanie - dlaczego (do jasnej i ciemnej cholery) nie mogę śnić o czymś przyjemnym, co pozwoliłoby mi odpocząć -  na przykład o nurkowaniu w czystym jeziorze?! 
Często śnią mi się.... zakonnice i często w sytuacji, w której mnie gonią a ja przed nimi uciekam. Czasami mają karabiny i chcą do mnie strzelać. Tak, wiem, śmiejesz się, czytając to, ale wierz mi, że gdy zrywam się z łóżka - nie jest mi do śmiechu.
Innym paradoksem związanym ze snem jest to, że gdy wracam z pracy, to mam ochotę położyć się do łóżka i obudzić się następnego dnia. Nie czynię tego jednak, zakładając, że jak przeczekam ten czas, to zmęczenie nasili się około 22-23.00 i będę mogła położyć się spać wcześniej niż wczoraj, przedwczoraj, tydzień, miesiąc i pół roku temu... Przeczekuję zatem ów kryzys. Następnie około 22.00 całe moje zmęczenie i senność odchodzą, umysł zaczyna pracować na wyższych obrotach i właściwie mogę nie spać do 1-2.00 w nocy. Dzięki temu doświadczam nieustannie Dnia Świstaka! 
Problemy ze snem mają również zdecydowanie negatywny wływ na moją wiarę. Mianowicie zawsze rano, po wyłączeniu budzika nie potrafię uwierzyć, że to już. Że muszę wstawać. I niemal na kolanach odbywam pielgrzymkę przed ołtarz, na którym stoi ekspres do kawy.
Jakieś rady?
;-)