sobota, 25 stycznia 2014

Śpiąca piękność. Obudzony widz

G

Już pierwsza scena filmu doskonale pokazuje, że oglądanie "Śpiącej Piękności" nie będzie ani specjalnie przyjemne, łatwe ani też i proste. Bo widzimy w niej australijską studentkę Sarę, która uczestniczy w eksperymencie naukowym swojego kolegi z uczelni. Zadanie polega na połknięciu długiej linki z grubą kulką waty na końcu. Sara spokojnie podchodzi do tego nieprzyjemnego zadania, połyka, krztusi się, dusi...ale (mimo zachęty ze strony kolegi) nie chce przestać. Scena podobnie jak laboratorium jest surowa, sucha i cicha. Reżyser nie dodał do niej muzyki. 
I taki minimalizm konsekwentnie będzie panować do końca filmu
Scena z eksperymentem jest zaledwie zarysowana, do końca filmu nie dowiemy się o co w nim chodziło. Czy Sara zdecydowała się wziąć w badaniu udział dla pieniędzy? Dlatego, że nie potrafiła odmówić koledze? A może - szuka z jakiegoś powodu  cierpienia i niewygody? Film raczej nie odpowie na te pytania. A już na pewno nie po pierwszym oglądaniu.
Kolejne sceny filmu pokazują inne fragmenty życia Sary. Widzimy uczelnię, na której pojawia się, słucha wykładów i gdzie nie ma żadnych znajomych. Jej mieszkanie, gdzie panuje smutna atmosfera i gdzie współlokator ostro domaga się zapłaty czynszu. Elegancki klub, gdzie elegancka Sara z entuzjazmem da się poczęstować kokainą i gdzie pełni rolę damy do towarzystwa. Widzimy także pracę w biurze, w której wykonuje ze znudzoną miną mechaniczne czynności. No i wreszcie poznajemy neurotycznego i uzależnionego od alkoholu Birdmanna, z którym Sarę łączy dziwna, intensywna zażyłość. Taka podobna do współuzależnienia, albo taka, którą można nazwać chorą miłością.



Poznajemy też ekskluzywny i perwersyjny świat bogatych, starszych mężczyzn, który są gotowi wiele zapłacić za spędzenie nocy ze Śpiąca Pięknością. Tak właśnie nazywane są nagie, piękne kobiety, które śpią w białej pościeli po zażyciu mocnego narkotyku. A w tym przypadku spędzenie nocy to dosłowne spędzenie nocy, bo jedyną regułą perwersyjnej usługi jest zdecydowany zakaz penetracji. 
Sara wchodzi w świat perwersji dla bogaczy z charakterystyczną dla siebie obojętnością, czy też bezwolnością a jej przewodniczką do świata jest Klara. Dostojna Klara to zresztą postać narysowana oszczędną kreską, która po względem tajemniczości niemal dorównuje tytułowej bohaterce.
Surowa i minimalistyczna forma to tylko początek przeszkód dla widzów, którzy chcieliby łatwo zrozumieć motywacje bohaterów. Reżyser filmu unika bowiem klisz i łatwych odpowiedzi na trudne pytania. Czemu więc Sara działa jako dama do towarzystwa? Prosta odpowiedź brzmi - dla pieniędzy na czynsz. W filmie jest jednak scena, która pokazuje, że pieniądze nie są jednak dla Sary najważniejsze. Czy relacja i związek z Birdmannem (a więc jakaś tam forma miłości) będzie lekiem na całe zło? 
No fucking way. Ale za to właśnie u Birdmanna pojawi się u Sary coś niespodziewanego, czyli reakcja emocjonalna. A co z Bogaczami? Nie da się ich wrzucić do szuflady z napisem "Cyniczni Hedoniści wierzący tylko w pieniądze" bo w filmie pokazani zostaną także z innej i mniej jednoznacznej strony.
"Śpiąca Piękność" płynie powoli i oszczędnie a klimat filmu zasługuje na mocno nadużywany przymiotnik "oniryczny". W tym klimacie można się zatracić i oglądać kolejne sceny z nieskrywaną fascynacją. A warto. Bo film może się wydawać męczący ale jest też szczery, surowy i ważny. I nagradza uważnego widza pokazując mu ukryte emocje i symbolikę.

***
"Śpiąca Piękność" zasługuje także na docenienie, bo jest kolejną już wycieczką popkultury w krainę perwersji i klimatów pokrewnych do BDSM. Taka wycieczka, ale pobieżna i pokryta lukrem miała miejsce "Oczach Szeroko Zamkniętych", niedawno w tej rejony w sposób komercyjny zabrnął niejaki Pan Grey. Ten bestsellerowy i o 50 twarzach.
Ta książka opiera się jednak na całkowicie bezsensownym zawiązaniu akcji i pokazuje podobne klimaty w sposób uproszczony i ucywilizowany.
Dopiero jednak "Śpiąca Piękność" pokazuje w sposób surowy i szczery, że są Kobiety, które mogą czerpać dziwaczną przyjemność i zatracenie w erotyczno-perwersyjnych sytuacjach, ale robią to głównie dlatego, że ich życie emocjonalne i uczuciowe to.... malowniczy krajobraz po wybuchu lotniczej bomby burzącej.

wtorek, 21 stycznia 2014

Dlaczego kocham ciemność


K

Zanim wzbiję się na wyżyny mądrości filozoficznej, na które akurat dzisiaj nie chcę się wzbijać, napiszę, że ciemność, pomijając biblijne znaczenie, jest dla  mnie rodzajem 'nieba'. 
Biorąc pod uwagę metaforyczne znaczenie słowa "nieba" - które dla każdego może mieć inne znaczenie. W moim przypadku: zupełnie przenośne, będące synonimem czegoś przyjemnego.
Ciemność dla mnie jest równoznaczna z - wariacje:
1. niską, tudzież obniżoną, temperaturą powietrza (nie lubię stanu powietrza powyżej 19. stopni Celsjusza). A ponieważ temperatura ciała warunkuje 'temperaturę' ducha, fakt powyższy staje się dla mnie niezwykle ważny w czasie lata, w którym przeżywam męki znoszenia upałów, które dla innych stanowią istotę tej pory roku. Czy nie zauważyliście, że upał nie sprzyja twórczym myślom a generuje otępienie i poddaństwo? Ano właśnie. Czy słyszeliście o teorii dotyczącej "poddaństwa" ludzi na Kubie względem tamtejszego reżymu? Że właśnie upał jest jednym z przyczynków? Upał = dzień. Czy zetknęliście się w tej części Europy z upałem w nocy? Nie? Pierwszy punkt dla CIEMNOŚCI. W ciemności nocy panuje chłód, za którym podąża skupienie i opanowanie. Dlaczego Chrystus czuwał nocą? Gdy inni spali? Dlaczego tak ważna transformacja jego ducha odbywała się w nocy? Czy w tym kontekście trzeba ciemność traktować jako czas szatana? Niezależnie od tego, czy się w ww. postaci wierzy, czy też nie. Dlaczego CIEMNOŚĆ miałaby się kojarzyć ze złem? Ponieważ biblijna nauka do tego się sprowadza? "Światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnia"? 
Wszakże ciemność pierwsza panowała, jeśli wierzyć w biblijne opowieści, i dopiero z niej BÓG stworzył wszystko to, co dobre. 
2. jest równoznaczna z czasem wyciszenia (już o tym zaczęłam pisać wyżej). Gdy nie śpię w czasie, gdy cały świat wokół mnie śpi. Wszystko to, co za dnia absorbowałam w siebie, wszystko to, co za dnia przeżywałam, wszystko to, co robiłam... W nocy nabiera innego znaczenia, w nocy podlega spokojnej ocenie, w tym właśnie czasie jest dla mnie materiałem do wyciągania wniosków...
3. akustycznie rzecz biorąc, na ulicy, na której znajduje się mój dom, w nocy panuje niesłychana cisza, w której skrzypienie drewnianej podłogi wydaje się być perkusyjnym koncertem. Za dnia ta akustyka ginie pośród innych dźwięków sygnujących codzienną krzątaninę.
4. cała symbolika związana z pojęciem  CIEMNOŚCI  - zło, szatan, przekleństwo, grzech.... A tu stoję ja. Czy reprezentuję zło,  szatana, przekleństwa i grzech? ................

Na zakończenie tej wiązanki dziwnych myśli, wrzucam taką muzykę - jakże pasującą do tematyki:

czwartek, 2 stycznia 2014

Kupa Jacksona, czyli... kilka uwag na temat drugiej części "Hobbita"

K

Ciężko mi było zabrać się do tego tekstu, ponieważ przeżyłam niesłychanie wielkie rozczarowanie, po długim czasie niecierpliwego oczekiwania na "Hobbita: Pustkowie Smauga"

Tym, którzy nie czytali moich przemyśleń na temat pierwszej części "Hobbita", przypominam: pisałam tak.
Gdy posypały się głosy krytyczne na temat "Niezwykłej podróży", oskarżające film o dłużyzny, o nierówność, nie potrafiłam się z nimi zgodzić. Dlaczego? Odsyłam do pierwszego tekstu.

Po zarezerwowaniu miejsc w kinie, skrupulatnie odliczałam dni do seansu. Byłam przekonana, że "Pustkowie Smauga" będzie jeszcze lepszym filmem od poprzednika. Do kina szłam, co ja piszę, biegłam! po to tylko, aby utwierdzić się w moim przekonaniu. Po tym, jak przeczytałam pozytywne recenzje, mój apetyt na magię Tolkiena przekutą w dzieło filmowe przez Jacksona był ogromny.

I co? I kupa. Klapa. I kilka kurw rzuconych w powietrze po skończonym seansie.

Grzechy, jakie, w moim odczuciu, popełnił reżyser, sprowadzają się do czegoś, czego przełknąć mentalnie nie mogłam.
Po pierwsze, to właśnie w tym filmie panoszą się dłużyzny, spowolnienia akcji, które zaowocowały u mnie kilka razy irytacją w trakcie seansu. Oraz znudzeniem. Ekipa kransoludów i hobbit zmierzają do smoka w nieznośnie rozwleczony sposób. Po drodze pojawiają się też zbędne motywy (jak międzyrasowa chemia miłosna), które przyczyniają się do rozrzedzenia napięcia. Na ten moment nie chcę omawiać konkretnych przykładów scen i wątków, aby nie poczynić spoilera nikomu, kto wybiera się na ten film.
Po drugie, w całkowitym przeciwieństwie do "Niezwykłej podróży", nie ma w tym filmie wybitnych kreacji aktorskich. Być może dlatego, że wadliwie zmontowany film nie pozwolił na to. Panuje kreacyjna równina. Nikt się nie wychyla, nikt nie przoduje. Legolas, którego znamy z LOTR jako niezwykle zwinnego i inteligentnego elfa, tutaj jest rozmyty, nijaki i jakby doklejony na siłę. Pierwsza część "Hobbita" należała niewątpliwie do Freemana i Armitage'a. Druga należy do wszystkich. A jak do wszystkich - to do nikogo.

Po trzecie, po co 3D? Zaczynam tę technologię postrzegać jako nieznośną i efekciarską manierę współczesnych twórców kina 'z rozmachem'. "Pustkowie Smauga" jest przykładem kolejnej produkcji, w której 3D okazała się kompletnie zbędnym a wręcz drażniącym dodatkiem. O ile oglądając "Avatara" w 3D, szczęka mi opadała na widok bogactwa i kolorów przyrody Pandory, o tyle w tym przypadku czekałam coraz bardziej rozczarowana, na to, kiedy w końcu będzie jakaś scena warta tego, żeby siedzieć w tych goglach w kinie... Niestety, ani ucieczka w beczkach ani smok ani żaden inny motyw nie wzbudził mojego zachwytu. 
Po czwarte, motyw międzyrasowej miłości uważam za kompletnie zbędny, jak wyżej już wspomniałam oraz sztuczny. Czyżby został dołożony po to, aby żeńska część widowni mogła choć raz westchnąć? Czy może jest tu jakichś polityczny podtekst? Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

Reasumując, do tej pory nie mogę się pogodzić z tym, co zobaczyłam na ekranie. Film również zniechęca do tego, aby za rok wybrać się na trzecią część. Nie polecam.

G

G
Tak, tez wychowałem się na Tolkienie.
"Hobbita" czytałem z ogromnym przejęciem mając chyba jakieś 12 wiosen na koncie, "Władcę Pierścieni" pożarłem czytelniczo rok później, podczas świąt Bożego Narodzenia. Na filmy Jacksona pokazujące "Władcę Pierścieni" czekałem więc z ogromnymi nadziejami i ekscytacją. Jedną z części obejrzałem nawet na specjalnym pokazie sylwestrowym - co było doświadczeniem wręcz sadystycznym? Czemu? Bo oprócz mnie na seansie były też tabuny młodych ludzi, którzy albo spali z powodu nadużycia alkoholu, wymiotowali z tego samego powodu, albo byli w trakcie picia. No i ten popcorn...
Pierwszą część "Hobbita" widziałem natomiast na spokojnie kilka miesięcy temu. Wiadomo już, co potrafi Peter Jackson i jakoś tak naturalnie oczekiwałem po drugiej części wcągającego widowiska, ze świetnymi krajobrazami, dobrym aktorstwem i scenariuszem opartym na Tolkienie. Po seansie byłem zadowolony, bo dostałem właśnie to, czego szukałem.
Że niby dłużyzny panoszą się w filmie? Ja tak tego nie obrałem. I dosyć łatwo mógłbym sobie wyobrazić jak słaby, krótki i niezrozumiały dla wielu widzów byłby to film, gdyby Jackson wiernie skupił się na książce. Pewnie byłaby to też klapa finansowa.
Że niby nie ma wybitnych kreacji aktorskich? Ano nie ma. Pierwsza część "Hobbita" była skupiona właśnie na tytułowym niziołku i on zabrał cały fim. W drugiej aktorów jest więcej, prawie każdy ma w jakiś sposób szansę zrobić wrażenie na widzach (Sorry, Legolas, ty jesteś bezbarwny jak spocona koszulka Jacksona) a najlepiej to chyba wychodzi aktorowi grającemu Barda.
Że niby dodatkowe wątki są niepotrzebne? Jeśli chodzi o wątek miłości to rzeczywiśce jest on wkręcony na siłę i jego patos powoduje uzasadnione zgrzytanie zębów. Jeśli chodzi o inne wątki to pozwolę sobie marzycielsko ( "Hobbit" jest dla marzycieli, prawdaż?) oczekiwać, że w trzeciej części Jackosn wykorzysta i domknie je w taki błyskotliwy sposób, że widzom z wrażenia spadnie jakiś element garderoby.
Jest przecież na to szansa.

I jeszcze jedno. Filmu nie widziałem w 3D,wieć nie będę zbijał tego właśnie argumentu.

Ps.
A argument "film jest słaby, obejrzę więc kolejną częsć na piracie" jest tak samo logiczny jak bojkotowanie zimy za pomocą nie noszenia czapki. Powodzenia i udanego L4 życzę...