G
Ostatnie "afery", "skandale" i "odkrycia facebookowe" wyjątkowo mocno pokazują, jak ogromnie łatwo jest zmanipulować opinią publiczną. Dziennikarze, media workerzy publikują materiały oparte na amerykańskich źródłach, wielokrotnie przemielone i uproszczone a odbiorcy dostają lekką, łatwą i prostą pożywkę do swoich frustracji, kompleksów czy też innych przekonań.
No i ujście do jadu, który mocno w nich siedzi i rozpaczliwie domaga się wyzwolenia.
Większość sierpniowych afer opartych jest jednak na interesujących i wielowymiarowych wydarzeniach, które okazują się być fascynujące, gdy ktoś zada sobie trud poczytania o nich w kilku źródłach.
Jeszcze bardziej ciekawie jest po kilku dniach.
Wtedy media żyją innym tematem, a ten stary i nieświeży news pokazuje swoje inne oblicze.
Zgodnie z hasłem przewodnim bloga (patrz w prawo i do góry) damy Wam więc trochę do myślenia, no i poprosimy - niczym Łona - żebyście mieli uprzejmość mieć wątpliwość.
I nie łykali wszystkiego niczym pelikany.
ŻytniaGate
Sytuacja, której efektem było pojawienie się na profilu wódki Żytnia niefortunnie przerobionego zdjęcia obrazującego protest pokojowy w Lubinie 31 sierpnia 1982 roku, kiedy to ZOMO strzelało do ludzi została określona jako jedna głośniejszych afer socialmediowych ostatnich miesięcy.
Dziennikarze, blogerzy, publicyści wyrażali swoje oburzenie na temat braku znajomości historii wśród młodych ludzi, pojawiły się także krytyczne komentarze na temat branży social media, gdzie pracują amatorzy bez wyobraźni. Gromy poleciały także na producentów wódki.
Pozytywnym efektem wydarzenia na pewno było na pewno przypomnienie smutnych i strasznych czasów sprzed kilkudziesięciu lat. A jestem przekonany, że wydarzenia w Lubinie o wiele łatwiej zapamiętać w kontekście afery w social media niż z zakurzonej strony w podręczniku historii.
Po tygodniu okazało się jednak, że afera oznacza ogromny wzrost znajomości marki. Według Press-Service Monitoring Mediów o tej marce od wtorku (afera wybuchła właśnie we wtorek wieczorem) do środy po południu w Internecie wspominano ponad 2800 razyrazy.Press-Service Monitoring Mediów wyliczył także, że ekwiwalent reklamowy wzmianek o Żytniej Extra w Internecie (bez mediów społecznościowych) i radiu, jakie pojawiły się od wtorku do środy po południu, wynosi 255 tys. zł. Co to oznacza?
Jedna z możliwości to celowe stworzenie afery, żeby zwiększyć popularność marki. Inna możliwość to celowe zaprzestanie gaszenia pożaru, bo nawet krytyczna wzmianka wpłynie na rozpoznawalność marki (a potem także na sprzedaż).
Ashley Madison - dobrotliwi hakerzy?
W tej sprawie najbardziej prawdziwy jest fakt, że ktoś udostępnił w sieci dane osób zarejestrowanych na serwisie Ashley Madison. A serwis ten w założeniu służy do szukania romansu lub seksu bez zobowiązań dla osób w związkach (dziennikarze przemilczeli jednak fakt, że do serwisu zapraszani są także Single).
Podkreślany przez dziennikarzy wątek, że dane udostępniono po to, żeby walczyć z wątpliwą moralnością użytkowników serwisu jest jednak mocno wątpliwy. Mimo tego - wielokrotnie przemielona informacja wzbudziła ogromną popularność i łatwe do przewidzenia skutki. A mianowicie - podziw i gratulacja dla hakerów oraz gromy na użytkowników serwisu.
Czemu udostępniono dane? Dosyć wiarygodna możliwość to próba zdyskredytowania serwisu randkowego przez konkurencję, albo hakerzy zostali podkupieni, żeby w taki sposób zdyskredytować jedną konkretną osobę (zarejestrował się tam m.in znany chrześcijański działacz polityczny). Wiarygodna i popularna teoria (jej autorem jest John McAfee) mówi o tym, że dane udostępniała pracownica serwisu. A powodem wcale nie była próba zdyskredytowania niemoralnych użytkowników.
I jeszcze jedno - publikacja takich danych może oznaczać poważne konsekwencje, co najmniej 2 osoby popełniły samobójstwo po ujawnieniu ich obecności na serwisie.