środa, 28 grudnia 2011

Wiadomość

G

W środku Bożego Narodzenia Grzech dostał takiego esemsa: Ja nie pasuje do poukladanych usmiechow u rownowagi.Zawsze najlepiej mi bylo wsrud popaprancow i stracencow bez jutra. Tesknie za ucieczka przed switem. istotami ulepionymi z cienia i infantylnych cudnych nieprawdziwych iluzji. Tesknie za lotem cmy do swiecy, glupimi marzycielami i chwilami przeciąganymi w wieczne"teraz". Ale czas minal, a ja nadal zyje, jakze okropnie realny. Tesknie za duszami czystymi i tak pieknie upadlymi. Tak jestem zalany *zachowano pisownię oryginalną

środa, 21 grudnia 2011

Dobierz słowa a pobicia unikniesz

G

To było kilka tygodni temu w kolejce SKM zmierzającej do Sopotu przez ciemne Trójmiasto w sobotni wieczór. Grzech jechał tam spotkać się z dwoma niewiastami w celach towarzysko-alkoholowych i w swoim zwyczaju jednocześnie słuchał muzyki z Ipoda wysyłając esemesy.
Gdy obok niego usiedli nagle dwaj kibice Arki Gdynia w nieodłącznych szalikach, oddechach alkoholowych i minach dalekich od łagodności zdążył zareagować jedynie podniesioną z zaskoczenia brwią.
Kolejne minuty to słuchanie mało błyskotliwych piosenek wychwalających uroczych gdyńskich piłkarzy i słowa powszechnie uważana za obraźliwe kierowane w stronę innych drużyn. Jeden z kibiców miał posturę niedźwiedzia, wyraz twarzy guźca i symptomy choroby zwanej „pospolitus wkurwienius polskos”. I tak się składa, że uwagę swa skierował na Grzecha zadając mu ważkie pytanie
- Lubisz Arkę?
Zaskoczonemu Grzechowi ( kiedyś wygrał konkurs na najbardziej asportowego mieszkańca Polski Północnej a o jego łagodności kiedyś pisano wiersze w Kartuzach) proces myślowy pewnikiem był widoczny na czole. Po 3 sekundach wydukał:
-E…ciężko powiedzieć.
W duchu Grzech myślał, że to koniec tortur. Ale tak nie było.
Kibic pytał dalej
- A Bałtyk.
- Też ciężko powiedzieć…..
Co ciekawe kibic był zadowolony i zaskoczony takim spontanicznym przejawem asertywności.
- Aha – powiedział.
Wypił do końca piwo. Klepnął po ramieniu kolegę i wysiadł trzy przystanki dalej.
.
.
Kurtyna!

wtorek, 20 grudnia 2011

O ŚWIĘTACH BEZ NARZEKANIA

K


Zastanawiałam się, co musiałabym napisać o świętach żeby tekst był ciekawy. Trudny wybór - albo zupełnie pochwalnie w duchu uniesienia, łez ocieranych pokątnie, wzruszeń religijno-rodzinnych itepe; albo też w ujęciu rozliczeniowo-wiwisekcyjnym z małą nutą piętnowania konsumpcji, rzezi niewiniątek w łuskach, wszelakich akcji "dobrego serca" raz do roku i machiny handlowej uruchamianej już na początku listopada. Jednakże żadna z tych opcji ani nie pasuje do mnie, ani też nie byłaby niczym nowym.

Lubię święta - bo mogę leżeć, oglądać filmy (nie mylić z TV!) i spożywać efekty niecodziennych działań kuchennych. Lubię nawet pójść do kościoła ale tylko na pasterkę bo wtedy palą kadzidło, które uwielbiam wyłapywać z powietrza nosem i absorbować. Niestety, kadzidło droga rzecz więc z racji oszczędności kościół skąpi go tylko na wybrane okazje, tj. rezurekcja, pasterka i ... pogrzeb.
We wigilię rokrocznie, pijąc czerwone wino, wzywam zza światów zmarłych z rodziny. Należy pamiętać o przodkach ponieważ wiedza o tym, kim i jacy byli, może pozwolić na lepsze zrozumienie siebie. W myśl zasady, że najwięcej dziedziczy się od dziadków a nie od rodziców. Mój dziadek kiedyś w przypływie złości ugryzł konia w wargę. Od dnia, gdy mi o tym powiedziano, patrzę na siebie trochę jakby tak życzliwiej.

Przed wigilią przystrajam sztuczną choinkę. Żywych mi szkoda choć ekologiem jestem raczej miernym. Mimo że wiek dziecięcy mam już dawno za sobą - kupowanie bombek sprawia mi ogromną frajdę. Ale nie bombek w ogóle. W wybranym sklepiku gdzie są one sprzedawane na sztuki. Ręcznie malowane. Diabelnie drogie. Biorę taką do ręki i myślę: jejku, nie z Chin!! To, co mnie w bombkach urzeka, to z pewnością ich kruchość. Ktoś ostrożnie namachał się pędzelkiem a wystarczy lekko puknąć taką bombką o stół, żeby efekty malowania poszły na marne... 

Ku mej uciesze, grupa Projekt Trójząb wypuściła niedawno w świat kolejny klip, tym razem zapewne nie przez przypadek nawiązujący mocno i zdecydowanie do świąt. Zachęcam do uważnego obejrzenia oraz zastanowienia nad tekstem tej piosenki. Jeśli komukolwiek udało się oddać sens współczesnych świąt obchodzonych w naszym kraju - to zdecydowanie właśnie twórcom "Złej kolendry".
Nie wątpię, że przyświeca jej myśl: "z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie".
Ponadto, kolendra znana jest z tego, że ma właściwości rozkurczające i pomaga w pozbyciu się wzdęć. Nawet ta zła.
Wesołych Świąt!

wtorek, 6 grudnia 2011

SPACER Z PARÓWKAMI SOJOWYMI

K


Temat prowokacji został zepchnięty gdzieś w podświadomość bo ostatnio ogarnął mnie rodzaj błogiej szczęśliwości. A jak jestem szczęśliwa to nie potrafię pisać o prowokacjach i innych takich, tylko wyłącznie o bzdetach, co zaraz udowodnię. To chyba jakiś system obronny – im bardziej jakaś część życia się komplikuje, tym częściej szukam okazji do przeżywania różnego rodzaju głupawek.

I oto wczoraj ja, zagorzała przeciwniczka popularyzacji kultury supermarketowej, stałam się z własnej woli jej częścią. Ale tylko przez ok. 20 minut. Gdyby pani Jadzia albo pan Zdzisiu zaopatrzyli swoje sklepiki w produkty sojowe – nie poszłabym. Ale pani Jadzia ani pan Zdzisiu nie zaopatrzą swoich sklepików w produkty sojowe ponieważ najczęściej „schodzi im” pasztetowa, kiełbasa śląska i inne wytwory rzeźnickie. Po parówki sojowe – uwaga, to ważne: wędzone i nie w puszce - które chciałam kupić, musiałam udać się do przebeznadziejnej galerii (galery?). Kupiłam również bagietkę cebulową. To było o 23.00; wraz z moim towarzyszem popołudniowym poczuliśmy się po prostu głodni. Z galery tudzież galerii do domu mam kawałek ale wstyd było wzywać taksówkę, bo taksówką z kolei po 3 minutach byłabym pod domem. Pozostał zatem spacer. Jednakże, jak tu można spacerować, jeśli jest się głodnym. Ponieważ jestem mądra, doszłam do rewelacyjnego wniosku, że można jedno i drugie w tym samym czasie – spacerować do domu i jeść.
Jeszcze nigdy nie spacerowałam po godz. 23.00, jedząc parówki sojowe wędzone, które smakowały jak wędzona plastelina z lekką pikantną nutą, oraz bagietkę cebulową. Nie wiem, wprawdzie jak smakuje plastelina, ale jeśli jakkolwiek smakuje to właśnie jak parówki sojowe wędzone (nie z puszki).

Zanim poczyniłam ów spacer, zdarzyło się jeszcze coś bardziej ciekawego. Otóż uczyłam się wczoraj niesamowicie ciekawej wersji języka polskiego w wykonaniu rezolutnego siedmiolatka. Co zapamiętałam: „buduję autobus żeby w nim przejechać ludzi”.
To jest bardzo interesujące dla mnie zdanie, gdyż metodą proustowską wdałam się w rozważanie nad zestawem osób, które bardzo chętnie przejechałabym w autobusie albo autobusem tudzież jego kołami i dlaczego bym to uczniła.
Następne zdanie: „Mam krwie!!!” – koniecznie wypowiedziane dramatycznie i z emfazą. W sytuacji gdy pokazuje się komuś umazane od czerwonego pisaka palce. Efekt tegoż jest piorunująco-rozmiękczający.

Poza tym również przed wspomnianym spacerem otrzymałam sms od Grzecha, który przytaczam w całości:

„Chciałbym zostać ministrem zimy i trudnych warunków pogodowych. Podpowiesz mi, co mam wpisać w CV?”
I jakże tu nie lubić Grzecha? 


G

Mieczysław Ząbek
Prezes firmy Soja-Export Limited
Zła Wieś Wielka 12
03-200 Kopytkowo



Wyjaśnienie


Bez zbędnych uprzejmości zwracam się do właścicieli bloga KarmeliGrzech (dalej zwanego paszkwilem) do sprostowania skandalicznie nieprawdziwych informacji na temat parówek sojowych naszej produkcji. Owa nieprzemyślana informacja na blogu ( bo artykułem tego nazwać się nie da) wzburzyła ogromnie zarząd naszej firmy (prezes Jarząbek musi kupić nowe okulary bo poprzednie rozbił o komodę w napadzie piskliwego szału) i prawdopodobnie została spowodowana zwykłą ignorancją. Bo gdyby chodziło o niecne działania naszej konkurencji to reakcja z naszej strony trafiłaby do właścicieli paszkwila za pomocą prawników.
Powodowani troską o dobrą informacje dla naszych aktualnych i przyszłych klientów informujemy więc:
- parówki sojowe wędzone nie mogą smakować jak plastelina bo ten aromat i smak jest charakterystyczny dla naszych parówek dziecięcych o nazwie "Bachorki"
- parówki sojowe wędzone smakują jak połączenie palonej opony Stomilu z zapachem benzyny z toru żużlowego. Ów wyrafinowany i doceniany przez konsumentów smak ( nagrody "Niesmaczne lecz zdrowe, Ciechanów 2010", "Fuj2011" i "Stalowy brzuch 2010, Zielona Góra" to efekt wieloletnich starań naszych naukowców i dietetyków. Pragniemy także zauważyć, że jest to wyjątkowo nowatorska reakcja na amerykański trend, który mówi o tym, żeby pokarm zdrowy i snobistyczny celowo wyróżniać wyrafinowanym smakiem i wysoką ceną. Być może europejscy producenci o tym nie wiedzą lecz jest to już ich problem.
Kończąc naszą korespondencję pragniemy poprosić o przekazanie adresu do autorów bloga. Pragniemy bowiem przesłać nasz nowy produkt parówki "Wyrafinki" o nietuzinkowym aromacie kurzu spod szafy.



Z pozdrowieniami
Ząbek

środa, 30 listopada 2011

Z rozmowy urywek

G

....I wiesz, teraz córka chora, w pracy jakieś takie nieludzkie zwolnienia, gdzie człowiek idzie na rozmowę, dostaje decyzje a gdy wraca jego komputer jest już zablokowany...podsumowując nie mam więc nastroju na rysowanie pornosów.


K
u Grzecha powiało ironią tzw. "życiową" - zbyt poważną jak na wytrzymałość mojego systemu immunologicznego, muszę zatem odreagować jakimś antidotum.

Czy wiecie co oznacza słowo "hamletyzować"? Otóż w dużym uproszczeniu oznacza dużo mówienia i mało robienia (w mniejszym uproszczeniu http://swo.pwn.pl/haslo.php?id=10284). Na przykład - hamletyzować można, wielokrotnie dając do zrozumienia koleżance czy koledze w pracy, że zrobiłoby się jej / mu to czy tamto ale się tego nie robi. Hamletyzować można, gdy jest się przekonanym, że najlepszym rozwiązaniem danego problemu jest radykalny krok, ale nie czyni się go. I można również - jak w moim przypadku - po głębokich przemyśleniach postanawiać codziennie, że "dzisiaj kładę się wcześniej spać", po czym noc po nocy przesypiać 4 godziny.
A Wy? Hamletyzujecie?
Tak czy siak życzę Wam karmelowych snów na dobranoc w to piękne popołudnie o 19:02 ;)

Ps. Następny mój tekst, w ramach kontynuowania wątku perwersji, będzie o prowokacji. Przed niedzielą zaistnieje na niniejszym blogu.

piątek, 11 listopada 2011

Ważkie pytania

G

- W jakich kapciach chodzi Szatan?

- Czy ząb czasu też jest pod opieką dentysty?

- Czemu nie można się wydostać z bagna za mocne (i własnoręczne) pociągniecie za włosy?

- Co mówią zakochane motyle? A może "czuję się jakby w moim odwłoku kotłowali się ludzie"?

- Jeśli ziewanie jest zaraźliwe to można z tą "chorobą" walczyć za pomocą mikroziewania? Tj. że niby taka homeopatia?

- Czemu wszyscy podróżnicy w czasie chcą zabić własnego dziadka a nikt nie pomyślał, żeby bzyknąć Helenę Trojańską?

wtorek, 8 listopada 2011

Perwersja

K

Przede wszystkim należy wyjaśnić absolutnie zdecydowanie, że poniższy tekst jest luźnym zbiorem myśli, których autor dokonał pewnego rodzaju kompilacji zgodnie z tym, co od dłuższego czasu zaprząta mu głowę. A jednocześnie z pokorą przyznać, że tematu tego i w rozprawie sięgającej astronomicznej ilości stron nie da się wyczerpać.

PERWERSJA
stara jak człowiek jego towarzyszka. Ciemna strona mocy.
Pochodzi od łacińskiego perversio, czyli przekręcenie.
Poza tym rzeczownik ten jest słowem kłopotliwym. Jak mądrzy ustalili perwersja odnosi się do zachowania wykraczającego poza normę społeczną. Azaliż, aczkolwiek, jednakże. Normy społeczne są pojęciem względnym i objętym ewolucją obyczajową. Tu pojawia się pierwszy kłopot. Drugi zaś – o perwersji mówimy najczęściej w odniesieniu do sfery seksualnej. Ta zaś w dużej mierze należy do enklawy prywatnych, osobistych doświadczeń (upraszczając – jeden woli masaż, drugi woli chłostę i nic nikomu do tego, co kogo kręci, podkręca, podnieca itd.)
Oczywiście, sprawiedliwie trzeba przyznać, że normy społeczne, etyka, religia zazębiają się w jednej zasadzie – nie wyrządzać nikomu krzywdy, nie wykorzystywać, nie działać wbrew woli. I problem trzeci – czy perwersja jest złem? Czy każde odejście od normy jest złem? Czy zawsze bezsprzecznie odnosi się do negatywnego desygnatu? A jeśli nie – to co zatem? Jest dobrem? Dalej, w ujęciu psychoanalitycznym – czy odnosi się jedynie do dewiacji seksualnych? I jak oddzielić myślenie o niej od wpływów ideologicznych, religijnych, społecznych tej czy owej kultury?
Jak dla mnie perwersja jako pojęcie należy do gatunku niedasie. A jak wszystkie niedasie – lubię je od czasu do czasu zmolestować w myślach i jako pojęcie - odstawić.

Najpierw przerwa – Madonna i Erotica






Idę dalej.
Wątki perwersyjne pojawiające się w wytworach kultury i w wypocinach twórczych. Pamiętacie Nieznalską i jej fallusa na krzyżu? Dla przypomnienia:




Osobiście nie kupuję artystycznej i znaczeniowej ‘głębi’ tej instalacji. Ale mniejsza o to. Przypomniałam sobie o niej gdy wpadło mi do głowy, że perwersja musi (?) może (?) powinna (?) szargać różnego rodzaju świętości. Pasja z fallusem? A wyobraźcie sobie coś takiego: dwóch gejów ubranych w czarne lateksy z gołymi pośladkami i penisami, w wyuzdanej pozycji za szkłem w muzeum obozu koncentracyjnego. Nawet ideologię można dorobić – wszak homoseksualiści również ginęli w komorach gazowych. Albo jeszcze co innego – umęczona od rozkoszy twarz nagiej kobiety, która między nogami ściska zakrwawioną flagę narodową. Itd….

I co jeszcze.
Współcześnie wypadną nieco anachronicznie (nie ta siła „rażenia”, ale też nie o to chodzi przecież), jednakże lubię, chcę, muszę wspomnieć:
Bruno Schulz i Piotr Odmieniec Włast.
Pierwszy stworzył niezwykle interesujące grafiki, w których dał upust swoim fobiom na punkcie kobiety. Czy naszkicował ją nagą czy w ubraniu – zawsze była demoniczną dominą, u której stóp wił się i tarzał lub zgięty w pół pochylał mężczyzna – zlękniony i przerażony. Schulz – dewiant? Hmmmm….
Oto przykład jednej z grafik:





A Piotr Odmieniec Włast? To kobieta. Maria Komornicka - poetka (nie mylić z Konopnicką!), która w pewnym momencie swojego życia postanowiła zmienić płeć, kierując się dobrem swojej twórczości. Więcej o jej życiu choćby tutaj


Pamiętam szczególnie jeden jej / jego utwór o dość osobliwym tytule względem treści („Miłość”), którego fragment przytaczam:

Chcę cię smagać, smagać, smagać, aż dosmagam się w tobie tego bezwzględnego bólu, który ducha budzi nawet w zwierzęciu.
Chcę dokatować się w tobie jęku z najgłębszych otchłani, z tej przepaści nędzy, gdzie się chroni dusza zadowolonych i sytych. Chcę zbudzić w tobie ducha — o ty, który mi objawiłeś ciało, — zbudzić ducha i straszną jego mękę i jego posłuszeństwo mej woli — która jest twoim przeznaczeniem.

Dalej? Dalej nie idę tym razem. Ale do tematu wrócę.
A wy?


PS. Jeszcze jedno: choćby i zakwalifikować perwersję jako zło. Ale zło jest warunkiem istnienia dobra i jego rozpoznawalności. Dobro jest nudne ponieważ jest stałe – musi być stałe. Zło ewoluuje i jest hybrydyczne……………………………

czwartek, 13 października 2011

Nowy cykl

G.

Z cyklu: Słowa, których nie ma a być powinny.

Nagrodabin
- euforionośne urządzenie strzelające w seriach pociskami nagrodabinowymi. Pociski przebijają tkanki miękkie i trafiając bezpośrednio do duszy uwalniają tam swój ładunek przyjemności, spokoju i euforii. Produkowane masowo w Krainie za 7. Górą, używany w walkach z Demonami z Krainy Rozdarcia. Obecnie nagrodabiny mają status broni legendarnych, są ekstremalnie trudne do kupienia.



* Uwaga: Pomysł na cykl powyższy powstał o godzinie 5 rano podczas zamglonej i deszczowej niedzieli, treści w nim zawarte mogą powodować delikatne mdłości i brutalne zawroty głowy u Czytelników mocno zakotwiczonych w codzienności. W przypadku pana Henryka W. - jowialnego pracownika Ministerstwa Sprawiedliwości - przeczytanie wpisu zakończyło się realizacją planu przeprowadzki do Kornwalii i prowadzenia tam spokojnego żywotu pomocnika stolarza. Warto nadmienić też ( w ramach ostrzeżnia), że Henryk W. na kartce pocztowej, wysłanej ze swojej nowej ojczyzny, za pomocą języka łacińskiego raczył mnie poinformować, że ma słuszne podejrzenie, że jego lewa skarpetka może być statkiem kosmicznym...

czwartek, 6 października 2011

O blogu i marihuanie

K


Jak zwykle za dużo… za dużo mam do powiedzenia… Siostra Zet będzie znowu psioczyć, że blog przegadany… A Grzech mnie zostawił samą tym razem.

Pierwsze primo – blog. Sprawdziłam naiwnie w wyszukiwarce google. Oczywiście, że nasz blog jeszcze tam nie istnieje. Ale czy to nie piękne? Na te dwa słowa kluczowe wyskakują z jednej strony słodkie karmelowe treści do spożycia, z drugiej kościelne obrazki, święci, historie… Karmel – znaczące słowo w nomenklaturze kościoła katolickiego. Z jednej strony – słodycz a więc w pewnym sensie rozpusta. Z drugiej strony – karmelitańskie zakony, modły, posty, umartwianie się… Trochę jak ulice Meksyku – z jednej strony ikony i obrazy święte a z drugiej kurwy gotowe dać ułudę szczęścia za odpowiednią opłatę.
Hmmmm... Kwintesencja życia? A nie jest tak? W waszym życiu? Że pierwej szczęście, słodycz a potem zmartwienie, gorycz i tak na przemian?

Drugie primo – marihuana. Brzmi groźnie? Pewnie. Jak narkotyk. Bo nim jest. Jak: papierosy, alkohol, słodycze, telewizja, Internet, gry hazardowe et cetera, cetera…
Jednakże. Po marihuanie, jeśli spalacie czyste zioło, nie ma kaca. A na drugi dzień wszystko człek pamięta. Usłyszałam po spaleniu: „a teraz nawijaj sobie taki film jaki chcesz”. Nie zrozumiałam. Ani też nic się nie zadziało. Ale po godzinie napadła mnie…. Lekkość życia. Niech będzie „unbearable lightness of being” wiadomo kogo i wiadomo przez kogo sfilmowana (nie? to odsyłam chociażby na http://www.filmweb.pl/) Leciutko jest po tym. Z życiem. Śmieszno bardzo. I naprawdę – jaki sobie „film wkręcisz”, taki będzie się dział. Ja kwiczałam ze śmiechu. Po prostu. W wielkim skrócie żeby nie przegadać. Gorzej jeśli komuś zbierze się na amory… Może nic z tego nie wyjść. Po spożyciu wszystkie atrybuty cielesne podniet seksualnych nagle takie śmieszne się wydały. Jak zabaweczki sympatyczne. Do pogłaskania. Pośmiania się. I lulu. Lulu z aniołami. Nic złego się nie stało. Marihuana nie jest złem.
Złem jest brak umiejętności dozowania sobie jakiejkolwiek przyjemności. Esto memor!

Wiem Siostro Zet, znowu przegadałam… przepraszam. Ale przez moje palce przebiega tabun myśli. Istna Wielka Słowna Pardubicka. Ale tym razem – prrrrrrrrrr……





sobota, 1 października 2011

O głodach - debiutująctu (tu)

G

Jakiś czas temu niżej podpisany uświadomił sobie, że w wyjątkowo uzależniający sposób angażuje się w rozmowy na FB, opowiada radośnie historyjki ekshibicjonistyczne ze swego życia, przez telefon gada, śmieje się, planuje turbohedonistyczne weekendy, zapomina o codziennych obowiązkach a jego głowa ląduje nieomal automatycznie w chmurach. Wytłumaczenie takiej sytuacji wymagało umiejętności Sherlocka Holmesa. Właśnie jego metoda sprawiła, że przypomniałem sobie o swoim głodzie życia, a takie działania to pewnie po prostu...burczenie w brzuchu.
Z głodu...

K

Pisząc o głodzie, chciałabym od razu przeprosić czytelnika za mój brak umiejętności myślenia wyższego, który przejawia się w lawirowaniu pomiędzy metaforami i żaluzjami.
Z sympatii do Grzechu postanowiłam zrezygnować z tekstu o perwersji i podporządkować się tematowi jaki popełnił Tenże.
Zatem pisząc o głodzie – chciałam wspomnieć o sytuacji, jaka mi się przydarzyła w pracy.
Otóż – ostatnimi czasy mam nieustanny głód pomidora. To znaczy jeść je chcę niesutannie. Nieustannie raczej. I dzisiaj znowu miałam pomidora na śniadanie. Wszystko byłoby tak samo jak w każdy poprzedni wtorek czy piątek. Jednakże w momencie, gdy wzięłam go do ust – to znaczy pomidora – ten niespodziewanie uzewnętrznił mi się na rękę w postaci nasionek, które oblepiły mi paluchy. I szczypało niemało bo miałam skórę zadartą na palcu. Z konsternacją zerknęłam na kolegę naprzeciwko, ten jednakże nie spostrzegł niczego. Wpakowałam więc pospiesznie pomidora do buzi i okiełznałam go między zębami, z małą pomocą języka. Pękł skubany przy pierwszym nacisku. Z uwagi na to, że był napęczniały od soku (długo dojrzewać musiał był) łatwo przeszedł mi przez gardło.
Co się z nim stało dalej, gdy znikł był zupełnie w środku mnie – nie wiem. Muszę zgooglować.
Reasumując, słowo szczerości od Karmel – uważajcie z głodami; można się przez nie pobrudzić i wyjść z obszczypaną skórą. 

Sprawa Organizacyjna

Litera "G" oznacza, że poniższe słowa są autorstwa Grzecha
Litera "K" znaczy, że to Karmel w swej łasce pozwolił sobie słowami się podzielić.

O nas

Jesteśmy ludźmi niezwykle skromnymi i wychodzimy z założenia, że dużo lepiej jest, gdy nie my mówimy o nas lecz gdy o nas się mówi. Zatem poprosiliśmy naszego terapeutę, dr. hab. z Burkina Faso o wypowiedź:

Karmel&Grzech są ludźmi obrzydliwie mądrymi – Karmel ma aktywną prawą półkulę mózgu, zaś Grzech lewą; połączone razem dają 100% aktywności ludzkiego mózgu.

Płeć obojga jest nieistotna ponieważ Grzech często marzy o tym, że ma dwa obciążniki klatki piersiowej zaś Karmel zdarza się śnić o posiadaniu długiego obiektu rozległych rozważań filozoficznych pomiędzy nogami.

Intencje powstania niniejszego bloga są szczytne – Karmel&Grzech chcą nauczyć Cię pozytywnego myślenia; gdy okradziono Ci mieszkanie, czytając bloga Karmel&Grzech nauczysz się cieszyć tym, że nie okradli Ci także samochodu. Poznasz tutaj również tajniki pure nonsensu, czyli religii wyznawanej przez ultranacjonalistycznych hodowców trzody chlewnej.

Najczęściej Karmel&Grzech będą popełniać wpis wspólnie; może się zdarzyć również, że osobno. Sytuacja ta będzie się kształtować wprost proporcjonalnie do ilości drgań ichnich mitochondriów.

Karmel jest typowym reprezentantem Wielkiej Polski, zaś Grzech stanowi wzorcowy przykład człowieka Północy (gdyby ktoś z Was wykazywał dociekliwość w ustaleniu, czy w trakcie popełniania wpisów siedzą obok siebie, jedząc chrupki kukurydziane i klepiąc się od czasu do czasu po pośladkach, co naturalnie stymuluje drożność myśli).

Zasada panująca na blogu jest jedna. W trzech primach: obrażać innych ludzi mają prawo tylko Karmel&Grzech. Jeśli chcesz tu postulować swoją prawomyślność – zostaniesz przesunięty(-ta) do Kwarantanny. Jeśli będziesz krytykował(-ła) Karmel&Grzech – Twoje wpisy zostaną usunięte.


Karmel&Grzech z góry dziękują wszystkim gościom za poświęcenie swojego lub czyjegoś czasu na tę stronę. Thanks from the mountain.