poniedziałek, 25 lutego 2013

Perspektywa artystyczna cz. I. Artistic perspective part I..

K

Lubię pojęcie perspektywy artystycznej. W moim słowniku dotyczy ona sytuacji, w której artysta wszystko może i nic nie musi. Perspektywa to również sposób, droga, środek, dzięki którym może on, poprzez swoje dzieło, dać odbiorcy niepojętą ilość wolności skojarzeń, uruchomić lawinę myśli. To ważne narzędzie.
Warto dodać, że perspektywa, którą wybiera twórca, aby artystycznie przemówić, na każdego człowieka może oddziaływać w inny sposób. Nie ma bowiem czegoś takiego, jak obiektywne spostrzeganie w kontakcie ze sztuką. 
I like the concept of artistic perspective. According to my notion, it allows the artist to do everything and denies him nothing. Perspective is his way, means, manner to offer, through the work of art,  loads of unfettered associacions and to provide an avalanche of thoughts. It's an important device. Moreover, perspective chosen by an artist to speak his work, may influence everybody in completely different ways. Since there is no objective perception during the contact with art.

O perspektywie zaczęłam intensywnie myśleć, gdy wpatrywałam się w zdjęcia znajomego artysty fotografa oraz obieżyświata, Macieja Malika. Ma on bowiem doskonałe wyczucie chwili, momentu połączone z godnym uznania dziennikarskim wszędobylstwem. Potrafi wyciągnąć z chwili jej esencję, dając odbiorcy jego fotografii komfort rozkoszowania się tym, co przedstawia. Sporo z tych dzieł mogłoby być namalowanymi obrazami. Odnajduję w nich metaforyczne igranie, nasycenie nostalgią, odpowiednią dozę humoru i dystansu. Są one w pewnym sensie taktowne - nie atakują treścią, lecz kurtuazyjnie zapraszają do myślowej interakcji.
Maciej należy do młodych artystów - z ciekawością będę śledzić rozwój jego artystycznej ścieżki. Zaś dotychczasowe jego prace polecam uwadze Szanownym Czytelnikom. 
I intensively started thinking about perspective while I was staring at the work of my acquaintance photographer, artist and a globetrotter,  Maciej Malik. He has this rare ability of capturing the moment followed by admirable journalist-sort of ubiquity. He wrings the essence out of the moment, giving, through his photographs, the comfort to contemplate their gist. Lots of these works could be painted pictures. I find in them metaphorical playing, nostalgia atmosphere, proper doze of humour and distance. Somehow, they are tactful - they don't attack with their content, but gently invite to thinking interaction.
Maciej is a young artist - I will follow his art path with interest. For now - I recommend his present works to all of you. 

street artist in Paris
place de la Concorde, Paris
Theseus and Minotaur sculpture, Paris
boys jumping into water, Blanes, Spain
Muktinath, Nepal
Kathmandu, Nepal
Kathmandu, Nepal

*********
Myśli o specyficznej perspektywie nie opuszczają mnie również, ilekrość wracam do dzieł mojego przyjaciela i wielkiego artysty, grafika, fotografa, istoty niezwykłej - Fernanda ForeroZdaję sobie sprawę z tego, że próbując przekazać Wam kilka moich przemyśleń na temat jego sztuki, mogę w pewnym momencie nie znaleźć odpowiednich słów. Jest ona bowiem nasycona skomplikowaną metaforyką, niezwykle uduchowiona. Przypuszczam, że zawiera również symbole, których rozszyfrowanie należy wyłącznie do ich autora. Wiele razy chciałam zapytać Fernanda, dlaczego jego postaci mają podwójne oczy itd. Ale potem dochodziłam do wniosku, że jednak wolę nie wiedzieć i rozmyślać, próbować zrozumieć i przeżyć. Bo Fernando jest artystą niesłychanie tajemniczym. Jego perspektywa artystyczna jest perspektywą osobistą, nastawioną na własne przeżycia, drążenie własnej wyobraźni, których wielką inspiracją jest niewątpliwie m.in. jego żona, również artystka - fotograf i malarka Weronika (o jej pracach planuję osobny tekst). 
Thoughts about specific perspective accompany me whenever I get back to the works of my friend, great artist, graphic, photographer and an extraordynary spirit -  Fernando Forero. As a matter of fact, I'm not sure if I'm able to find right words while trying to materialize my thoughts about his art. 
It's overflowing with metaphors and is extremely spiritual. I think, it also conceals symbols known only to their author. I've wanted many times to ask Fernando e.g. why his characters have double eyes etc. but all in all, I prefer not to know and keep on thinking, contemplating, trying to understand and to experience. Cause Fernando is a misterious artist. His artistic perspective is a personal one, directing to his own feelings, scooping his own imagination, being inspired, no doubt, also by his wife - Weronika, artist as well, photographer and painter, about whom I'm going to write next article.

Zarówno Fernando jak i Weronika, używają w tworzeniu sztuki swoich ciał, nie tylko w celu tworzenia autoportretów. Patrząc na poniższe artystyczne fotografie, nie mam wątpliwości, że gloryfikują skomplikowane, uduchowione człowieczeństwo oraz indywidualność jednostki:
Both Fernando and Weronika use their bodies for creating art, not only for self-portraits. Contemplating the artistic photographs below, I have no doubt they glorify complex, spiritual human nature and its individuality:
Fernando Forero himself

Jego zagadkowe postaci o podwójnych oczach stanowią ważny, kluczowy i rozpoznawalny element jego sztuki. Dla mnie fascynujący i dający mi możliwość wędrówek w myśli o człowieku, o jego istocie, zmysłowości, możliwości poznania:
His misterious double-eyed characters are a part of important, fundamental and recognizable element of his art. For me so fascinating and opening the way of thoughts about human beings, their essence, sensuality and possibility of recognition:


Sztuka Fernanda stanowi dla mnie inspirację. Jej treść ma charakter głębinowy. Jego kreska, tak bardzo charakterystyczna, tworzy mity. Nie znać tej sztuki - to żyć duchowo w połowie.
Fernando's work and its depth influences me with inspiration. His line, so distinctive, creates myths. 
Not knowing this art means leading a spiritual half-life.



Kim jest? Skąd przyszedł? Dokąd zmierza? O czym myśli?  ...................
Who is he? Where did he come from? Where is he going? What thinking about? .................











czwartek, 14 lutego 2013

Karmel: walentynki z przytupem częstochowskich rymów, Grzech: Jak obejść Walentynki - radzi Dr Ab Negat

Karmel:

na walentynki
prawda to taka
chcę ja najbardziej twojego robaka
we walentynki
nic tego nie zmienia
chcę ja najbardziej twojego walenia
ty mi wyjaśniasz
piękno w obłoczkach
a ja się modlę
do twego wyskoczka
ty mi o ludzkiej naturze
wykładasz
ja walczę z ogniem
o biada mi! biadaż!
rozmowa nasza
utknęła w pół kroku
nie zniosłam dłużej
słów twych potoku
na końcu wyszło
- taka drobnostka –
że ty masz jedynie
i ledwie – wyprostka!



Grzech:
W dzisiejszym odcinku porad, Moje Drogie Dzieci, poinformuję Was, jak w sposób kreatywny i prowokacyjny wyrazić swoją krytyczną opinię na temat święta zwanego Walentykami.

Jak wiadomo, już od kilku lat krytykowanie tego święta jest ogromnie modnym i popularnym zajęciem, które często ma podkreślić oryginalność i nietuzinkowość osoby krytykującej. Jako że sposoby polegające na robieniu kwaśnej miny, wykrzywionej gęby, albo też na długim podkreśleniu komercyjnego i amerykańskiego charakteru owego święta, są po prostu banalne i głupie. Dr Ab Negat zaproponuje rozwiązanie kreatywne.
Opiszemy je w kilku krótkich punktach:

1. Kupujemy 8 paczek cukierków Skittles. Czekam na dalszy rozwój akcji.

2. Otworzone paczki z cukierkami nosimy za pazuchą. Czekamy na znajomych, którzy obchodzą Walentynki lub zadają głupie pytania ( w sumie to na jedno wychodzi).

3. Gdy pojawi się wspomniana wyżej osoba, połykamy cukierki. Uważamy jednak, żeby ich nie gryźć.

4. W tym momencie pada pytanie "Jak obchodzisz Walentynki?". Zwracamy cukierki na ziemię, tworząc malowniczy szlaczek.

5. Z poważną i zbolałą miną mówimy "Rzygam tęczą".

Kurtyna!

środa, 13 lutego 2013

Orgazm życia

K


W artykule, do którego linka wstawię za paręnaście zdań, a nad którym się zadumałam, przeczytałam takie oto zdanie:
     "Przychodzi taki moment, że chce się przeżyć orgazm życia''
Nie chcę Was, drodzy Czytelnicy, zwodzić, że piszę właśnie "hot article". To będzie "sex story" à rebours.
Autorka tego cytatu już nie żyje. 
Podczas czytania wywiadu z nią, pojawiło mi się w głowie kilka tematów, które nie sposób spakować w jednym tekście. Mianowicie: pojęcie kobiecości, wyobrażenia na temat seksu oraz kategoria "innego", czyli człowieka, który z jakichś przyczyn "odstaje" od większości. 

Zacznę od końca: ja bardzo nie lubię kategorii "większości"; bo kierowanie się nią w rozważaniu podmiotowości człowieka, najczęściej jest krzywdzące względem tych, którzy należą do jakichkolwiek "mniejszości". Jedyny kontekst, w którym tę kategorię uznaję za słuszną, stanowi akt głosowania, demokratycznie ustanawiający  jakiś porządek przez większość głosów. Poza tą sytuacją, pojęcie "większości" spowodowało i powoduje więcej zła niż dobra. Ten, kto należy do "mniejszości", jest "poza", jest obcy, jest nieznany; co więcej, nie musimy go poznawać ani próbować zrozumieć, ponieważ to on ma obowiązek dostosować się (zunifikować?) do "większości". A jeśli nie chcą / nie mogą - niech siedzą cicho.
Zapewne pomyślicie, że mam na myśli homo/transseksualistów albo mniejszości narodowe. Nie tym razem. 
Mam na myśli ludzi dotkniętych chorobą nowotworową. Albo ludzi niepełnosprawnych. 
Ależ oczywiście, że nie krzywdzimy ich, my "zdrowa większość". Wprost odwrotnie. Ocieramy łzy, oglądając o nich filmy dokumentalne, wpłacamy pieniądze na konta fundacji. Gorzej, gdy na ulicy mamy minąć łysą głowę - należącą niekoniecznie do skina. Gorzej, gdy u znajomych zdarza się "taka tragedia"; nagle nie ma o czym z nimi rozmawiać. A właściwie jest o czym. Tylko trzeba do tego przybrać pozę  "współczująco-żałobniczą". W duchu zaś przemyka nieśmiało i skrycie myśl: "jak dobrze, że to nie ja, że to nikt z moich". Po obejrzanym dokumencie oglądamy reklamę o najnowszym kremie przeciwzmarszczkowym, wiadomości, odcinek serialu i program o tańczących na lodzie małpach celebrytach. Historia człowieka "z rakiem" mieści się w tym porządku pod paroma warunkami. Że jest "z daleka", że pozostaje w enklawie swojego domu, ośrodka, szpitala, hospicjum (getcie?). Byle nie blisko i byle nie za bardzo w myślach. Bo po co? Za łysą głową się obejrzymy - chory/a? Czy wariat/ka? 

Jeśli chodzi o pojęcie kobiecości i wyobrażenia na temat seksu - nie oszukujmy się. Nawet najbardziej uważny względem manipulacji marketingowo-reklamowej człowiek może się przyłapać na tym, że jego wyobrażenie jest jakieś tak zaskakująco tożsame z tym, co znalazł w internecie. Ponieważ siła rażenia tej dwuczłonowej machiny ogólnoświatowej podobna jest do siły rażenia bomby atomowej. Więc nawet jeśli dzisiaj jeszcze nie wiesz, że chcesz bzyknąć młodą kobietę o idealnej cerze, idealnej figurze (duże piersi, osa w talii, krągłe biodra, nogi do nieba) - nie przejmuj się, zdążysz sobie to jeszcze uświadomić. I jeśli jeszcze nie wiesz, że tylko młody, idealny facet z kaloryferem zamiast brzucha i wykurwistym bicepsem jest ci potrzebny do szczęścia, to nie miej wątpliwości, że nadejdzie dzień, w którym potrzeba ta stanie się dla ciebie prawdą. Żadnych ubytków, niedostatków, ułomności, braków i zmarszczek na słońcu, parafrazując Wisię Sz. Bo inaczej nie stanie i nie zrobi się wilgotno. Słyszałeś/łaś o historiach kobiet, które tak wstydzą się swojego ciała (po ciąży, po przytyciu, po chorobie, po operacji, po wypadku itd...), że przy uprawianiu seksu włączenie światła równa się wylaniu na nie wiadra z lodowatą wodą? Że gdy dotykają swojego zwisającego brzucha i rozstępów na biodrach, swoich blizn, miejsca po usuniętej piersi, to czują obrzydzenie do siebie samych? Zastanawiałeś/łaś się, dlaczego tak jest? Przecież w wielu przypadkach te kobiety mają kochających partnerów czy mężów, czy też partnerki. I oni nie widzą w domniemanej niedoskonałości ciała problemu. Więc o co chodzi?

Teraz wklejam rzeczony na początku mojego wpisu artykuł: Seks i rak - czy to da się połączyć? I jeszcze jeden: Zbieramy na cycki, nowe fryzury i dragi. 
I właściwie zamilknę. Mając nadzieję, że dają Wam te wywiady do myślenia i że coś dobrego dzięki nim się zrodzi. 

Pisząc ten tekst, słuchałam:


środa, 6 lutego 2013

Być (i żyć) jak Henry Thoreau

G


W poprzednim wpisie Karmel, używając swojego intelektu, próbowała zrozumieć, co Pan Thoreau miał na myśli, tworząc tak inspirujące słowa.  (chodzi o ten tekst)

Poniosła klęskę. 

Bo do interpretacji warto zamiast chłodnego umysłu użyć kawałka serca. Najlepiej tego rozgorączkowanego fragmentu odpowiedzialnego za czyny równie wzniosłe jak i głupie. Tego, który każe rzucać się ze scyzorykiem na czołgi wroga.

Chociaż heroicznego aktu ze scyzorykiem nie mam na koncie, to udało mi się już biegać z licznikiem Geigera po Prypeci, na strzelnicy wypróbować wszystkie rodzaje broni, którymi entuzjazmowałem się w latach 80-tych, oglądając czarnobiałe filmy made in ZSRR i pędzić rowerem bez świateł po ciemnej jak myśli premiera ścieżce rowerowej w Sopocie. Kiedyś też, używając metody 3xb (bezczelność, brawura, błyskotliwość), próbowałem zdobyć myśli i ciało Kobiety, Której Nikt Nigdy Nie Zdobędzie. 
I chociaż pozytywny efekt takich starań nie pojawia się nawet w głowie skacowanego scenarzysty hollywoodzkich romansideł, to...mi się częściowo udało.


I w każdej z tych powyższych sytuacji widziałem wirtualnego Pana Thoreau, który przybijał mi piątkę i mówił "Tak trzymaj, Bracie".

poniedziałek, 4 lutego 2013

Wariacja na pół życia i nogę od stołu

K

Motto:
Chcę żyć pełnią życia, chcę wyssać wszystkie soki życia. By zgromić wszystko to, co życiem nie jest. By nie odkryć przed śmiercią, że nie umiałem żyć.
Henry David Thoreau

Od czasu do czasu zastanawia mnie ten tekst. Stanowi punkt wyjścia. Przede wszystkim do pytań: czy wysysam te soki? I na czym to polega? Czy nie należy również uwzględnić tego, które soki chcę wysysać? Do czego chcę dojść? I na ile moje chcenie kompatybilne jest z porządkiem świata? Chcenia mogą być wszakże wyimaginowane. Wydumane. Nierealne z jakiegoś, np. racjonalnego, powodu. Czy wtedy, gdy mam takie chcenia, to nie wysysam tych soków? Czy powinnam przekalibrować moje chcenia na możliwości tego, co tu i teraz? Ale przecież to, co tu i teraz jutro będzie już tylko tym, co tam i wczoraj. 
Może powinnam nastawić jaźń na to, co tam i jutro? I mocno chcieć moje chcenia? 
Należy również pamiętać o tym, aby odróżniać ciężar i rangę chceń. Bo "chcę zjęść sałatkę" i "chcę napisać powieść" to dwa różne wysysania soków życia....
Zgromić wszystko, co życiem nie jest? Ale gdzie nie jest? Czy chodzi o to, co nieprawdziwe? Albo o to, co soków [treści] nie ma? Czy o coś, co nie przyczynia się do rozwoju? Ja bym dodała - chłonąć wszystko, co życiem jest. Nawet jeśli jest brzydkie i śmierdzi. Według skatologicznej filozofii, flaki są równoprawne sercu.
Przyciągać życie do siebie - być takim, aby się chciało z sobą być. Innym również. 
Jest jeszcze jedna kategoria, która skutecznie potrafi zniechęcić do wysysania i gromienia. Kategoria "niemożliwe". Nie lubię tego zwierzątka. Jest złośliwe i lubi robić na złość. Czasem osiedla się w "dobrych radach" "życzliwych ludzi". 
- Dzisiaj mnie nie znacie, jutro będę sławna. Dzisiaj nie zna mnie ten, którego chcę znać, jutro będziemy razem pić wino. Dzisiaj nie mam tego, co chcę mieć, jutro będę miała tego nadmiar. Albo przynajmniej w sam raz.
- Niemożliwe. Zejdź na ziemię. Obudź się. Spójrz trzeźwo.
- Ale przecież jestem na ziemi. Nie śpię. Nie piłam.
Odkryć przed śmiercią, że nie umiałam żyć? Wierzę w tezy Heideggera "Sein zum Tode", zatem założenie takiej niepomyślności wydaje mi się niedorzeczne. Co to znaczy "nie umieć żyć"? Nie umieć wysysać i gromić? Ale jeśli chcę wysysać to, co teraz mi niedostępne? Dalekie? [Vide: "niemożliwe"......]
Czy żyję półżyciem? Czy trwać czy "obudzić się"? Mogę żyć półżyciem. Ponieważ projekcja drugiej połowy życia z kategorii "niemożliwe" jawi mi się bardzo realnie. 
A teraz? W tym momencie? Chcę być nogą od stołu. Jednym z filarów mojej codzienności...............

Wysyłam Wam pocztówkę:





niedziela, 3 lutego 2013

Kruk, który odmówił śpiewania....

K

Lubię muzykę, która potrafi paraliżować, pozwala odpłynąć i przeniknąć do jakiegoś alternatywnego, równoległego względem rzeczywistości świata. Gdybym miała wymienić albumy, dzięki którym osiągnęłam taki stan (nie wspomagany żadnymi używkami), to tak naprawdę jest ich niewiele. Właściwie na myśl spontanicznie przychodzą mi dwa - muzyka z filmu "The hours" autorstwa Philipa Glassa oraz płyta "Komeda" Leszka Możdżera. Przed laty taką pożywką emocjonalno-imaginacyjną była dla mnie twórczość Enyi i Loreeny McKennit. Pierwsza wraz z upływem czasu odeszła we mnie do lamusa, do drugiej czasem, w wyjątkowych sytuacjach, lubię powrócić (szczególnie do 'Lady of Shalot"). Na dalszym planie pamięciowym figuruje The Doors i Nick Cave & the Bad Seeds ("The Murderer Ballads" wyśmienite). Do tych zespołów wracam, ale już nie z takim przejęciem, jak kiedyś. 
Kilka dni temu, słuchając radiowej Trójki, odkryłam dla siebie muzykę, która skacze po moich myślach i emocjach niczym zdziczały zając uciekający przed swoim wilczym oprawcą. Nie spodziewałam się, że mogę jeszcze trafić na taki rodzaj twórczości. Mam wrażenie, że jednym z objawów starzenia się jest zmniejszająca się umiejętność nagłego zachwytu czymkolwiek. Zżarł mnie krytyk i, zarówno na film jak i na kawałek muzyki, coraz częściej patrzę nieufnie przez pryzmat szkiełka i oka. Chyba że mam do twórcy zaufanie - to inna sprawa. Aż tu nagle taka niespodzianka!; w jeden, smutny jak zmoknięta sowa, wieczór otwarłam gębę, słysząc pierwsze dźwięki zapowiedzianego utworu z jeszcze nie wydanej płyty o inspirującym wyobraźnię tytule: "The raven who refused to sing". Autorem tego muzycznego pająka, który złapał mnie w swoją sieć w kilka sekund, jest Steven Wilson. Po wysłuchaniu natychmiast skierowałam swoje kroki w stronę laptopa i wchodząc na youtube, kliknęłam w pierwszą piosenkę, jaka się pojawiła:

I właściwie nie przestałam jej słuchać do dzisiaj. Boję się sięgnąć po następną z obawy, że mogłabym nie chcieć już wracać do rzeczywistości poza światem w moim umyśle.
Świat w moim umyśle... Może trudno będzie Ci to, Szanowny Czytelniku, zrozumieć (a może nie będzie trudno?), ale dzięki temu światu właściwie nie potrzebuję ludzi. Rozumiem ewentualne głosy oburzenia lub niedowierzania. Ale tak jest. Za to są ludzie, którzy potrzebują mnie. I to jest o wiele przyjemniejsze niż pierwsza opcja. Posiadając rozległą (i przy okazji pokręconą) wyobraźnię, można w sobie zbudować prawdziwe imperium. I jeśli ktoś zarzuci mi, że to ucieczka od świata, to się zgodzę. Jednakże, co innego robi człowiek grający nieustannie w rpg? Albo korzystający z dobroci monopolowych? Co robi pani Krysia z panią Stasią, przeskakując z jednego serialu na drugi kiedy tylko mogą? Różnica pomiędzy nimi a mną polega na tym, że ja mogę zostać podejrzana o schizofrenię. 
Pamiętam, że pierwszym krokiem do wyzwolenia się spod mordujących wyobraźnię bodźców, było pozbycie się telewizji z domu. Minęło około osiem lat, odkąd to zrobiłam i nie żałuję. 
Wolę przesiedzieć przed pustą ścianą, medytując. Odmownie dziękuję serialom, teleturniejom, programom rozrywkowym i wiadomościom; również grom komputerowym, chatom internetowym z nieznajomymi oraz jałowym rozmowom z sąsiadami w realu. Dziękuję, pomilczę. Długo nie miałam odwagi to robić. To znaczy nie rozmawiać "z grzeczności" lub dać do zrozumienia, że nie chcę rozmawiać. 
Grzech już chyba się oswoił z tym, że kiedy mówię, że kończymy rozmowę, bo nie chce mi się już rozmawiać albo już nie mam nic na dany temat do powiedzenia, to nie okazuję w ten sposób chamstwa. Taka po prostu jestem. Kiedy rozmawiam przez telefon z kimś, kto cierpi na leksykalną sraczkę (najczęściej są to osoby z mojego świata zawodowego), w pewnym momencie po prostu milknę i ta osoba w zakłopotaniu wycofuje się z rozmowy. Ewentualnie, w drastycznych przypadkach, nie odbieram telefonu w ogóle.
Coraz mniej potrafię rozumieć tę dziwną potrzebę u ludzi - jazgotania, paplania, mielenia jęzorem w niewiadomym celu. Po to tylko chyba, aby nie zapanowała cisza, której ludzie boją się jak ducha zmarłej teściowej. 
Inną wartością, którą cenię sobie szczególnie, to moja samotność. Nie lubię wychodzić z domu. Robię to z konieczności - bo trzeba pracować, zrobić zakupy, wyprowadzić psy (to ostatnie akurat lubię, zwłaszcza, gdy jestem z nimi w lesie i nie ma nikogo więcej). Jednakże nie nazwałabym siebie "domatorem". Właśnie dlatego, że utarte wyobrażenie domatora sprowadza się do projekcji osoby siedzącej przed tv "po ciężkim dniu pracy", opychającej się przysmakami typu chipsy albo pijącej herbatkę u Tadka. 
Cisza i samotność jest mi niewątpliwie potrzebna do pisania. Do myślowego odpływania. Do nauki. Do oglądania filmów. Tych czynności, które cenię najbardziej.....
A jednak sięgnęłam po kolejną: