czwartek, 30 kwietnia 2015

Szumy, zlepy, ciągi

G

Sobotnie południe, kilkanaście kilometrów od Trójmiasta. Na tej trasie autobusy i busy jeżdżą co godzinę.

Wypatruję więc busików na początku przystanku. Mimo wiosny, jest okrutnie zimno a wiatr wieje niemożebnie.
Po 10 minutach na przystanku zatrzymuje się rozklekotana ciężarówka wypełniona drewnem. Kierowca kiwa do mnie przyjaźnie.
- Podwiozę pana - oferuje.
Jedziemy a ja staram się zabawiać kierowcę ciekawą rozmową. Dziękuję za podwiezienie a starszy człowiek tłumaczy, że to nic takiego, bo i tak jechał w moją stronę...
********
Tego dnia wiara w bezinteresowną życzliwość ludzką została mi chwilowo przywrócona.



Niedzielny wieczór. W ciemnej sali kinowej kończy się seans filmu "Interstellar". Mam najszerszy uśmiech świata na gębie, bo film ogromnie mi się podobał.
Rząd przede mną wstaje dziewczyna o kwaśnej minie.
- Za to gówno, co trwało trzy godziny, zapomnij przez tydzień o seksie - syczy do swojego chłopaka. Od jej głosu kwaśnieje śmietana w kinowej restauracji i kurczą się jądra.
Chłopak wychodzi zrezygnowany, jego sycząca dziewczyna nie pozwala się złapać za dłoń.
******
W notesie zapisuję sobie, żeby podczas castingu na "Kobietę Mojego Życia" zapytać o zamiłowanie do filmów science-fiction.



Środa wieczorem. Jestem w domu.
Po 22. widzę za oknem jakieś światła, słychać silniki ciężarówek. Później, przed zaśnięciem słyszę jakieś stukanie.
Rano okazuje się, że kilkanaście metrów pod moim oknem rozstawił się cyrk. Stukanie nocne było wbijaniem palików pod namiot cyrkowy.
Uśmiecham się szeroko, bo widzę przez okno jak 5 czarnych kóz radośnie skacze i hasa obok namiotu cyrkowego.
******
Tego dnia nie liczę baranów przez zaśnięciem...


niedziela, 26 kwietnia 2015

Spam

K

spam spam
ram tam tam
tam
zginęłam
ram tam tam
tam
zasnęłam
ram tam tam
spam spam
w spamie
tam
leżę trwam
ram tam tam
tam
mam
miejsce pam
ięci tam
ram tam tam
spam spam
umie
ram
w rytmie spam
ram tam tam


sobota, 25 kwietnia 2015

Minuta ciszy po Władysławie Bartoszewskim

K


Zerknęłam na półkę, na której stoi szereg opasłych tomów. Pomiędzy historyczną trylogią Normana Davies'a niezmiennie od kilku lat miejsce zajmuje "Warszawski pierścień śmierci" Władysława Bartoszewskiego. Zatrzymałam wzrok na obwolucie i najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się smutno. Jak wtedy, gdy świat obiegła informacja o tym, że odszedł Czesław Miłosz. 
Bartoszewski był kotwicą. Kotwicą wartości i spraw, które przestają mieć znaczenie z roku na rok. Które stają się skostniałym elementem obchodzonych rocznic. Ale czyż sam nie wypowiedział słów, które mnie osobiście wprawiły w osłupienie, że Jego pokolenie musi wymrzeć? Jego słowa stają się faktem. Pokolenie Kolumbów należy już wyłącznie do przeszłości, niezależnie od tego, ilu z tych skrzywdzonych przez historię ludzi jeszcze żyje. 

Szanowni Czytelnicy, aby zrozumieć kolejną część tego wpisu, odsyłam Was najpierw tutaj: przemyślenia Tomka. Bowiem kolejną część tego wpisu adresuję do autora tychże przemyśleń:

Drogi Tomku, 
nieważne, co napisał Michnik, nie chcę tego komentować. To, co chciałabym, to przyznać Ci rację. Ale nie mogę. Napisałeś o pięknym, idealnym i pożądanym modelu kraju, niestety, niewykonalnym. Przecież musisz o tym wiedzieć. Twoje przemyślenia budują słowa człowieka dojrzałego, który potrafi z mądrością, dystansem i spokojem wysupłać z siebie wnioski słuszne, ale utopijne.
Nie wiem, czy takiego kraju, jakim obecnie jest Polska, chciał profesor Bartoszewski. Nie chodzi mi o to, czy publicznie potwierdził, że o taką walczył. Chodzi mi o to, czego nie mówił, bo nie chciał lub nie pozwalała Mu na to suma Jego życiowych doświadczeń. Mniejsza o to, najpewniej te najgłębsze przemyślenia zabrał ze sobą.
Żachnę się na myśl o wypisywaniu banałów w rodzaju: profesor Bartoszewski wytyczył szlak, którym powinniśmy podążać w swoim działaniu, w wartościowaniu i poszanowaniu życia i człowieka. I tem podobnych średnio światłych i mocno populistycznych haseł. 
Czuję smutek.
I jednocześnie trzeźwo dokonuję bilansu na podstawie Twoich przemyśleń. Napisałeś: Mój kraj jest dla wszystkich, którzy chcą znaleźć w nim swoje miejsce, którzy nie skreślają innych za ich poglądy, dla których myślący  i uczciwi, to nie tylko jedna, czy druga partia, jedna, czy druga strona jakiejś politycznej wojenki.
Otóż Tomku, ja to widzę tak: mój kraj nie jest dla wszystkich, którzy chcą znaleźć w nim swoje miejsce. Nie chciałabym egzystować w kraju, który, budując swoją otwartość wobec obcych kultur i obyczajów, płaci za owo budowanie cenę w postaci Breivików czy innych szaleńców. Nie może być dla obcych kultur, które chciałyby - stopniowo i w przebiegły sposób ewolucyjnie - obrastać w społeczną siłę i wywierać presję na praworządności kraju, jak to ma miejsce na przykład we Francji. Nie chcę takiej otwartości. Nie widzę w niej nadrzędności przekonania, że człowiek jest przede wszystkim człowiekiem, dopiero na drugim czy na trzecim miejscu identyfikowany poprzez swoją rodzimą kulturę a w jej obrębie przez wierzenia i poglądy. To jest niebezpieczne rozumowanie. Szalenie utopijne.
 I tak jak profesor Bartoszewski uważał, że nie należy mieszać historii z polityką, tak ja uważam, że tematyka partii politycznych, szczególnie merytorycznie żałosnych w naszym kraju, nie pasuje do refleksji na temat śmierci tego Wielkiego Człowieka. Wiem, że pisałeś to w bardzo dobrej wierze, w zupełnie innym kontekście, niż ja to widzę. Wiem to. Niemniej jednak, i mimo że profesor brał udział również w życiu politycznym, jakoś tak - patrząc panoramicznie na historię Jego życia - to jest ostatni temat, który przychodzi mi na myśl.
Wybacz moje fatalistyczne - ale również, w moim odczuciu, skrajnie racjonalne - przemyślenia. Napisałeś o kraju, który powinien być. Ale którego nie ma.
Niezależnie od powyższych - z głębokości mojej jaźni i w ciszy wypowiadam powoli te słowa:
CZEŚĆ PAMIĘCI PROFESORA.



sobota, 18 kwietnia 2015

krótka oda do Forsena

K

drogi przyjacielu,
odkąd cię poznałam, noce przestały straszyć a życie wypuszczane nosem mniej boli
śmielej wchodzę do sypialni, bo wiem, że tu na mnie czekasz
nie opuszczaj mnie,
Salgye Du Dalma




czwartek, 16 kwietnia 2015

English rymowane haiku po częstochowsku

K

this time i'm writing in my second heart-mother-language. i just feel like doing so. nothing else.
it's just me & me & me & me............


***
with a little help from whiskey
the night is so right
the downstairs don't fright
i'm turning so low
life's ready to go

***
pulling out my thoughts from
my body
sharp existence of oneself
doesn't bleed
doesn't plead
doesn't need
immaculate truth
behind the veil of
nothingness

***
screaming through the
foil
is heard by
the deaf


sobota, 11 kwietnia 2015

taka sytuacja, czyli (czy?) jestem bezdusznym, socjalnym chamem

K

wczoraj  po pracy wybrałam się na zakupy. nic wielkiego, jakieś bakłażany i inne roślinne na obiad. po zakupach zadzwoniłam po taksówkę, gdyż uwielbiam jeździć taksówkami. i gdy czekałam na nią, zapaliłam papierosa. i gdy zapaliłam papierosa, podszedł do mnie facet i wyrwał mnie z mojego czekania na taksówkę.  szybko wysnułam na podstawie jego wyglądu, że biznesmenem na pewno nie jest i że poprosi mniej lub bardziej kurtuazyjnie albo o pieniądze, albo o papierosa. obojętnie, o co by zapytał, zawsze mam w takiej sytuacji niezmienną odpowiedź, mianowicie zdecydowane i chłodne  „NIE”. tymczasem ów facet wybił mnie z dobrze znanego mi schematu i wprawił w konsternację. przytaczam przebieg krótkiej rozmowy:
Facet: przepraszam, czy nie wie pani, o której odjeżdża pociąg do Leszna?
szybka myśl: hęęę??? wprawdzie znajdujemy się blisko dworca PKP, ale jednak… co do diabła (!?)
Ja: no co pan, ja nie jestem PKP. niech pan pójdzie na dworzec, tam panu powiedzą….
Facet: bo ja wyszłem. mam dzieci i alimenty.
spojrzałam na niego jak na „absolwenta” studiów dla ludzi o specjalnych właściwościach umysłowych. i odwróciłam głowę, z myślą, że nigdy wcześniej nie czekałam tak długo na taksówkę, mimo że minęło zaledwie kilka minut.
Facetniedającyzawygraną: przepraszam, a poczęstujesz mnie papierosem?
ototototo. czyli już wali per ty.  wzięłam głęboki oddech.
Ja: szczerze? nie.
Facetniedającyzawygraną: przepraszam, przepraszam…
a po kilku sekundach:
Facetniedającyzawygraną: a dlaczego nie?
walka w głowie z myślami chama: mimo że jest dzień, jest pełno ludzi, nie mów „spierdalaj”, tylko nie mów „spierdalaj”!
Ja: bo ja, proszę pana, żeby się truć papierosami, muszę na nie zarobić. proponuję, żeby pan również na nie zarobił.
Facetniedającyzawygraną: no ale mówię pani, że dopiero wyszłem. mam troje dzieci i alimenty.
spojrzałam na niego z nieskrywaną już irytacją i w trakcie patrzenia zaciągnęłam się papierosem. to się dla mnie nie skończy dobrze… pomyślałam
na szczęście podjechała taksówka. gdy do niej wsiadłam i gdy taksówka odjeżdżała, Facetniedającyzawygraną cały czas na mnie patrzył. a ja na niego.

taka sytuacja.

środa, 8 kwietnia 2015

Dziewczyna z odkurzaczem

K

transparentna jak przecinek
pomiędzy nieistniejącymi
zdaniami
niekoniecznie
potrafi grać 
dotyka
klawiszy słów
które ranią
jej palce
próbuje składać frazy
jakby zrywała
owoce
napęczniałe od soku
i bała się
że
zgniecie je w palcach
jeśli złapie
zbyt
mocno



wtorek, 7 kwietnia 2015

Szczęście

K

Motto:
"I remember one morning getting up at dawn, there was such a sense of possibility. You know that feeling? And I remember thinking to myself this is the beginning of happiness. This is where it starts. And of course there will always be more. It never occurred to me it wasn't the beginning. It was happiness. It was the moment. Right then." Z filmu: "The Hours", fraza by Clarissa Vaughan

szczęście jest wtedy, gdy cichymi krokami w środku nocy zbliża się wielka, miękka Dłoń i dotyka skołataną, umęczoną dniem i trwaniem jaźń. gdy z wprawą doskonałego kochanka zapełnia wszystkie bolesne wyrwy w myślach i koi, kołysząc w swoich nieistniejących ramionach. zamyka szczelnie w sobie całą mnie. sprawia, że mogę dotykać jej ścian, bez dotykania jej ścian, ponieważ ich nie ma, ale są w sferze, której wytłumaczyć nie sposób. 

szczęście jest też wtedy, gdy nie trzęsę się z zimna, gdy jest ciepło. albo gdy jest zimno, ale mi nie jest zimno, dlatego, że jest zimno, tylko dlatego, że jest mi zimno w środku. 

szczęście czuję także wtedy, gdy patrzę w pustą ścianę i widzę złożoność mojego mikroświata, pejzaże zdarzeń, które nigdy nie będą miały miejsca, ale sama projekcja ich prawdopodobieństwa wywołuje uśmiech, reminiscencje - te jasne, oślepiające i te ciemne, wyciszające.

szczęście to takie wymęczone pojęcie. kalejdoskop możliwości.
mogłoby dziać się tu i teraz. 
tak po prostu. albo po krzywu. ale jednak...



niedziela, 5 kwietnia 2015

Wyspiarstwo wsobne

K


Do uprawiania tytułowego sportu potrzebne jest: szerokie łóżko w odizolowanym pokoju najczęściej zwanym sypialnią, a w niej szczelnie zamknięte okna (szczelnie zamknięte ponieważ niektórzy ludzie, gdy jest im cholernie smutno, cierpią jednocześnie z powodu złego krążenia krwi, a wtedy mają lodowate stopy i dłonie); na oknach zaś opuszczone rolety. Wszystkie te zabiegi mają na celu nie tyle wyizolowanie się od świata zewnętrznego, co stworzenie rodzaju dziupli. Na powierzchni łóżka wymagana jest obecność ciepłego koca (dlaczego ciepłego - vide poprzednie uwagi wrzucone w nawias plus dodany argument: ponieważ ciepły jest przyjemny więc w czasie nieprzyjemnym może choć w jednej setnej pójść z nim w konkury, ergo stwierdzenie "mam przyjemny ciepły koc w zimny dzień" może w jakiś, żałosny bo żałosny, ale zawsze, sposób balansować stwierdzenie "mam ch***  życie), pod którym można trzeć stopą o stopę, przypominając w ten sposób mózgowi, że miło by było, gdyby posłał nieco krwi w tę część ciała, którym zarządza. Im przyjemniejsza faktura koca, tym większe są szanse na to, że zawodnikowi uda się zapomnieć o tym, co wrzucone na tym etapie pisania już w dwa nawiasy. Więc koc musi być. Item niezbędna jest woda mineralna w zasięgu ręki. Ekstremalna wersja zamiast wody zakłada whisky lub inną ciecz znieczulającą również w zasięgu ręki. W zależności od stopnia zaawansowania w tej dyscyplinie sportowej, do uprawiania jej przez cały dzień, konieczny może okazać się również notes i coś do pisania albo laptop. Albo jedno i drugie, bo często to, co widoczne na laptopie może skłaniać zawodnika do korzystania z notesu i czegoś do pisania. I obydwie czynności - może też tak być - muszą zadziać się równocześnie.
Skutkami ubocznymi zbytniego wdrożenia się w wyspiarstwo wsobne, mogą być: 1. zapomnienie o dostarczeniu organizmowi energii (pospolicie zwanej kaloriami) poprzez użycie aparatu gębowego w innym celu niż mówienie sobie a muzom, 2. brak reakcji na dzwonki do drzwi domu, w którym znajduje się szerokie łóżko w odizolowanym pokoju najczęściej zwanym sypialnią, na którym weszło się w stan głębokiego wyizolowania umysłowego pod kocem, 3. wreszcie zapomnienie o tym, że cierpliwość psa, który czekał przez wiele godzin na to, aby mu umożliwić wyjście do ogrodu, właśnie się skończyła i zostawił na schodach potwierdzenie tego, że przemiana materii u niego funkcjonuje bardzo ok.
Ryzyko obrażeń u sportowca, co wynika z powyższego, jest minimalne. 

Wrzucam na koniec, z uwagi na okołoświąteczność okazji, jedyne alleluja, które mnie nie drażni:



piątek, 3 kwietnia 2015

Koneser, czyli Tornatore w formie

K


Giuseppe Tornatore przyzwyczaił mnie do filmów, w których prym wiedzie nostalgia połączona z energią włoskiego temperamentu i które opowiadają wzruszające historie (Cinema Paradiso, Sprzedawcy marzeń, 1900: człowiek legenda, Malena) a jeśli już pojawia się intryga, to "niegroźna", osadzona w małomiasteczkowych realiach. Dlatego mam przemożne wrażenie, że reżyser stworzył film zupełnie nie w swoim stylu. Koneser wprawdzie przypomina klimatem i niektórymi wątkami mniej udany obraz Tornatore, czyli Nieznajomą; na szczęście jednak na tym podobieństwo się kończy. Jakież było moje zdziwienie, gdy dotarło do mnie, że reżyser tak zgrabnie i sprytnie przemycił i wiernie odwzorował w Koneserze to wszystko, co buduje wzorcową femme fatale, postać tak wielbioną przez twórców kina noir i literatów z epoki modernistycznej. I mimo że wątek niezwykłej kobiety nie pojawił się u Tornatore po raz pierwszy (wspomniane Malena i Nieznajoma), to nigdy wcześniej nie był on tak wyraźnie wyniesiony na piedestał. 
Koneser jest filmem fabularnie spójnym i konsekwentnym. A Tornatore od początku przekonująco wprowadza widza w wątki, dając mu, wraz z rozwojem akcji, pewność przewidywania kolejnych zdarzeń i pozwalając na to, aby obruszał się na banalność jednych scen a zachwycał innymi, szczególnie elektryką, którą w pewnym momencie zaczyna z siebie uwalniać główny bohater. A potem reżyser odbiera tę pewność, wprowadza zupełnie niespodziewany zwrot akcji i zostawia widza z otwartą gębą. I ten zabieg jest bardzo nie w stylu Tornatore. Tak jak podjęcie współpracy z Geoffreyem Rushem. Obydwie uwagi absolutnie nie stanowią zarzutu. Wprost odwrotnie. Świadczą o tym, że po latach dojrzały reżyser nie osiadł na twórczej mieliźnie i potrafi zaskoczyć.
Koneser należy całkowicie do arcygenialnego Rusha. Postać, którą wykreował, przekonuje psychologicznie, uwodzi swoją ekscentrycznością, zachwyca stopniowo uwalnianymi ładunkami emocji i uczuć. Wybór aktora postrzegam jako celny również z innego względu. Nie wyobrażam sobie, aby Oldmana mógł zagrać jakikolwiek aktor z kategorii amantów ze słodką twarzą, którzy są tak realni jak śnieg w Afryce. 
Na koniec dodam, że finalna scena, mimo że potwierdza brak happy endu i go wyklucza, pozostawia jednak otwarte drzwi i może, w oderwaniu od fabuły filmu, skłaniać do przemyśleń. Czy czekanie na kogoś, kto wstrząsnął życiem, ale jest nieosiągalny i nierealny, ma sens?