Lubię spać. Lubię zakopywać się w sen. Pod warunkiem, że stanowi gościnny dom złożony z przyjemnych irracjonalnych fabuł. Ciągoty w kierunku sennego eskapizmu są ponoć domeną ludzi nadwrażliwych i skłonnych do depresji. Może też być tak, że - nie komplikując faktu - człowiek czuje owe ciągoty, ponieważ ma tego snu za mało? Hej, to ja!
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem popołudniowych drzemek. Nasilają migrenowe bóle i "wyrywają" z dziennego rytmu. Dziś jednak skusiłam się na odpłynięcie - w założeniu miało ono trwać "godzinkę". Trwało zaś nieco dłużej, ale nie to jest problematyczne. Moim celem popołudniowej drzemki było nadrobienie braków w wypoczynku i zregenerowanie sił. Co za bzdura.
Obudziłam się, zresztą nie pierwszy raz, zniesmaczona i jeszcze bardziej zmęczona, niż byłam wcześniej.
Na intensywną treść mojego snu (faza raczej REM, nie sądzę abym odpłynęła głębiej) składały się sceny, w których próbowałam nakarmić zagłodzone kocięta - jedno (wydawało mi się) już nie żyło, ale później okazało się, że jednak żyje, bo zaczęło wykonywać agonalne ruchy, jakby nagle wyrwało się z jakiejś katatonii; następnie próbowałam ratować poranione ptaki z długimi dziobami - wyglądały jak pelikany. Dwa z nich siedziały w misce z wodą, jeden kichał, stąd wywnioskowałam, że jest przeziębiony. Wszystko działo się w lesie. Jak się przekonałam, musiałam być kimś ważnym, ponieważ miałam służbę - lokaj w stroju sprzed 200 lat odmawiał wykonania mojego polecenia - kazałam mu dobić kocię w agonii, aby skrócić cierpienie tego zwierzątka. I sen się urwał, przebudziła mnie konieczność pozbycia się z organizmu nadmiaru płynów.
Gdy wróciłam do sypialni, nie byłam już przekonana co do tego, czy nadal chcę "regenerować siły".
Zadałam sobie w myślach pytanie - dlaczego (do jasnej i ciemnej cholery) nie mogę śnić o czymś przyjemnym, co pozwoliłoby mi odpocząć - na przykład o nurkowaniu w czystym jeziorze?!
Często śnią mi się.... zakonnice i często w sytuacji, w której mnie gonią a ja przed nimi uciekam. Czasami mają karabiny i chcą do mnie strzelać. Tak, wiem, śmiejesz się, czytając to, ale wierz mi, że gdy zrywam się z łóżka - nie jest mi do śmiechu.
Innym paradoksem związanym ze snem jest to, że gdy wracam z pracy, to mam ochotę położyć się do łóżka i obudzić się następnego dnia. Nie czynię tego jednak, zakładając, że jak przeczekam ten czas, to zmęczenie nasili się około 22-23.00 i będę mogła położyć się spać wcześniej niż wczoraj, przedwczoraj, tydzień, miesiąc i pół roku temu... Przeczekuję zatem ów kryzys. Następnie około 22.00 całe moje zmęczenie i senność odchodzą, umysł zaczyna pracować na wyższych obrotach i właściwie mogę nie spać do 1-2.00 w nocy. Dzięki temu doświadczam nieustannie Dnia Świstaka!
Problemy ze snem mają również zdecydowanie negatywny wływ na moją wiarę. Mianowicie zawsze rano, po wyłączeniu budzika nie potrafię uwierzyć, że to już. Że muszę wstawać. I niemal na kolanach odbywam pielgrzymkę przed ołtarz, na którym stoi ekspres do kawy.
Jakieś rady?
;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz