niedziela, 27 października 2013

Miłość

K

Im dłużej żyję, tym bardziej przekonuję się, że takie coś nie istnieje. Albo, jeśli istnieje, jest olbrzymią hybrydą, której nie da się zamknąć w tym jednym słowie.
Ale chciałabym napisać o moim doświadczeniu z ww. Zainspirował mnie do tego Angelo Merendino. Do którego jeszcze wrócę.
Ci, którzy mnie tutaj czytają, wiedzą, że lubię punktową organizację moich wypowiedzi - i tym razem nie zawiodę.

1. Początek (ok. 0-2 lata).
Początki zawsze są fajne. Początki wszystkiego. Początek dobrego filmu, początek pysznego obiadu, początek urlopu. Początek bycia z kimś też jest fajny. List napisany na posklejanych biletach autobusowych, odlew twarzy w gipsie na prezent, mini tomik poezji wykonany ręcznie, spontaniczny seks na łące, lawina neologizmów w ramach wzajemnego przezywania się... I niesłychanie silna potrzeba dzielenia się słowami "kocham", "potrzebuję", "tęsknię" - w rozmowie na żywo, w rozmowie telefonicznej, w sms, w listach. Jeszcze silniejsza potrzeba przytulania, ściskania i całowania. I jeszcze silniejsza od poprzedniej potrzeba sprawdzania, co można ze sobą robić w łóżku lub niekoniecznie tam.
Na tym etapie nie dostrzega się wzajemnych wad. Na tym etapie stanie na mrozie -10 stopni nie robi wrażenia, jeśli stoi się we dwójkę. Na tym etapie "ktokolwiek powie o niej / o nim coś złego - dostanie w mordę".

2. Środek wstępny (ok. 2-6 lat). 
Środki jeszcze są fajne. 
Ale ten etap zakłada często wspólne mieszkanie. Wspólne mieszkanie zaś zakłada rutynę.
Obejmuje również zabawną część ludzkiego bytowania, mianowicie bekanie i puszczanie bąków, z którymi to na tym etapie już żadna ze stron się nie kryje. (Choć na uprawianie zawodów w tych dyscyplinach jeszcze jest za wcześnie.) 
Jest to czas również niesamowitej bliskości wynikającej z początków cementowania się związku.
Rutyna. Nie da się jej uniknąć ponieważ powtarzalność czynności jest wpisana w życie każdego człowieka. Zaś powtarzalność czynności, szczególnie obowiązków, prowadzi partnerów z etapu euforii na etap wstępnej fazy stabilizacji w dobrym i złym tego wyrażenia znaczeniu.
Docieranie się. Sturm und drang. Burze i sztormy z piorunami. Etap, na którym wkracza temat rozstania się, rozwodu i czego tam jeszcze a w powietrzu latają talerze i poduszki. I temat ten będzie towarzyszył parom z pokaźnym stażem, już zawsze. Regularnie, co jakiś czas, ma się siebie nawzajem dosyć, ma się ochotę spierdolić na bezludną wyspę albo jeszcze lepiej wysłać tam partnera. I to jest normalne. Kto stwierdzi, że nie jest - ten najpewniej nigdy nie był w związku dłuższym niż dwa lata lub jest na etapie "Punkt 1. Początek." 
Rozczarowanie. Następuje dość szybko, gdzieś po 2-3 latach wspólnego życia. 'On nie jest taki, jaki myślałam, że jest. ( Śmierdzą mu stopy po pracy, nie myje codziennie zębów, nie sprząta jak mu się nie powie, nie jest zaradny bo nie wyremontował domu w miesiąc, nie rozmawia ani nie dyskutuje na "kluczowe w naszym związku tematy", przez co zlewa mnie całkowicie i się odcina.'
'Dupa jej urosła, nie chce jej się codziennie umyć włosów, chodzi po domu w starych dresach, ciągle coś chce, ciągle ma o coś pretensje i cierpi na słowną sraczkę.'
Potrzeba słownych, dotykowych i cielesnych czułości znacznie się obniża.


3. Środek środkowy, względnie właściwy. (ok. 6-15 lat)
Środek mniej fajny lub zupełnie fajny. Zależy od ludzkiej inteligencji i umiejętności radzenia sobie z kompromisami. Dotyczy osób ok. 32 plus i wzwyż. 
Wersji mniej inteligentnych ludzi nie znam.
Wersja bardziej inteligentnych ludzi wygląda tak:
Etap uświadamiania. Jest to ciekawy etap, na którym do człowieka dociera, szczególnie, jeśli ma dominujący charakter, że jego partner/-ka nie jest tresowanym zwierzątkiem, które będzie postępowało i mówiło tak, jak tego chcemy i zgodnie z naszymi oczekiwaniami. I chociaż nadal nie ma w nas zgody ani obojętności na jego/jej durne i denerwujące zachowania (zgoda nie przyjdzie, z czasem będzie to obojętność), wie się już, że partner/-ka się nie zmieni. Że nie był/-a, nie jest i nie będzie ucieleśnieniem naszych wyobrażeń i pragnień. Dlaczego? Bo taka osoba nie istnieje. I z tego powodu, że już to wiemy, wielokrotnie będziemy czuli zawód, ból i samotność. Podobnie, z oświeceniowym wnioskiem pt. RÓŻNIMY SIĘ. Należy go potraktować jak dar a nie jak rozczarowujący początek końca. I uczynić z tej wiedzy korzyść. Ponieważ tylko skończony idiota / skończona idiotka nie potrafią zrozumieć, że uświadomienie sobie niezaprzeczalnych różnic pomiędzy partnerami stanowi kolejny etap cementowania się związku.
Etap tęsknoty za... Już wcześniej do człowieka to docierało, ale teraz dzieje się to dobitniej: gdzie zgubiliśmy "to coś"? Gdzie zgubiliśmy naszą namiętność i fascynację? No w sumie, to nigdzie nie zgubiliśmy. Obniżył się próg ich odczuwania przez partnerów względem siebie. To se ne wrati. Było minęło. Teraz, żeby zaiskrzyło, trzeba się trochę postarać. Nie czekać aż drugie wyjdzie z inicjatywą, bo równie dobrze może nie wyjść w ogóle. 
Czy jest coś pozytywnego w ww. stanie rzeczy? Jest. Zna się już swojego potwora / swoją potworę, którego / którą się wyhodowało. Zna się jego / jej wady, zalety; to, jak działa, jak nie działa i kiedy działa. I tak właśnie ma być, ponieważ po 30. roku życia (średnio) człowiek zaczyna odczuwać potrzebę względnej pewności czegokolwiek. Pracy, domu, związku, czyli partnera. Obojętnie. Chodzi o względną pewność w ogóle. Poczucie jakiejś podstawy, fundamentu, zakotwiczenia. 
Etap starych koni. Pozytywem jest również to, że partnerzy są dla siebie także przyjaciółmi, kumplami. Że niczego przed sobą nie udają. Że mogą się w swoim towarzystwie na luzie czuć. Proszę mi wierzyć, drodzy Czytelnicy, że brak konieczności wychodzenia z pokoju w celu puszczenia bąka, jest niezwykle ważny! Że namiocik u partnera w trakcie leżenia i wygłupów nie wprawia w zakłopotanie a staje się źródłem śmiechu i innych przyjemności. Że kobieta nie musi się kryć z tym, że ma np. okres i robić z siebie nieskazitelną istotę niebiańską (aczkolwiek machanie podpaskami przed nosem faceta stanowi zdecydowane przegięcie). 
Potrzeba słownych, dotykowych i cielesnych czułości zaczyna równoważyć się z podskórnym odczuwaniem bliskości partnera, z przywiązaniem, z lękiem o nią / o niego, z niedopowiedzeniem, z przeżywaniem jego / jej obecności zdecydowanie spokojniejszym i bardziej wewnętrznym.
CDN... (?)

Wracając do Angelo Merendino, który, jak już wspomniałam, zainspirował mnie do napisania tego posta -  o jego postawie wobec choroby jego żony Jen czytałam na fejsbukowym koncie, do którego linka wstawiłam na początku posta. Nie ukrywam, że niesłychanie się wzruszyłam i jednocześnie zafascynowałam. Zachęcam Was do prześledzenia zdjęć, które Angelo robił Jen w trakcie jej choroby. Był to ich wspólny pomysł na dokumentowanie nie tylko samej choroby, ale przede wszystkim ich życia i tego, co ich łączyło. 
Nie chcę rozwodzić się nad tą historią, ponieważ słowa w tym przypadku są bez sensu. Zdjęcia mówią same za siebie i w każdym człowieku mogą poruszyć co innego. Wrzucam kilka na zachętę:










5 komentarzy:

  1. Droga Karmel, w swoich przemyśleniach o miłości wziełaś pod uwagę jedynie miłość damsko-męską,jest jeszcze (chyba najważniejsza) miłość rodziców do dzieci i dzieci do rodziców. Moim skromnym zdaniem najważniejsza, gdyż to ona kształtuje człowieka (jeśli w dzieciństwie nie zazna taki człowiek miłości rodzicielskiej, taki ludek nie bedzie wiedzial jak kochać. Fascynacja początkowa -możliwe bo to tak jesteśmy stworzeni,ale juz na samym początku u takiej osoby da się wyczuć pewne mankamenty i poprostu nie bedzie się chciało z takim człowiekiem być).
    Warto dodać partnerów z tzw " odzysku"(rozwodników), mający na swoich barkach bagaż doświadczeń powinni wiedzieć jak robić, aby w związku było dobrze,lecz niestety tacy ludzie działaja z góry przez wyrobiony sobie schemat( doświadczenie osobiste), nie zważajac na uczucia drugiej osoby i co najgorsze nie chcąc wypracować kompromis korzystny dla dwojga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, ciekawe, prawdziwe.
    Puentując: MIŁOŚĆ TO BÓL, POWIEDZIAŁ ZAJACE CAŁUJĄC JEŻA W DUPĘ!

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam za literówkę - ZAJĄC

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy,
    oczywiście masz rację. Tyle tylko, że mój tekst został zainspirowany relacją dwojga osób bez udziału dzieci. Ergo, nie chciałam czynić psychologicznych dywagacji na temat roli niesłychanie ważnego etapu dzieciństwa, które rzutuje na życie dorsłego człowieka. Jest ono niezaprzeczalne i właściwie nie ma co się rozwodzić. Co do facetów z odzysku, to bardzo kuszący temat, jeno ja nie mam doświadczenia i nie chcę się bezsensownie wymądrzać. Aczkolwiek wiem z doświadczenia innych ludzi, że trudno, niezwykle trudno jest poukładać sobie życie z partnerem / partnerką "z bagażem". Zwłaszcza po wstępnym etapie euforii.

    Basiol, czasami warto skorzystać z okazji i pocałować jeża w niezwykle przyjemną część jego ciała - tj. w nos! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście GENERALE !

    OdpowiedzUsuń