sobota, 30 maja 2015

sypialnia i cisza

K

wyspa szczęśliwości. mam w niej ten plakat. duży, w białej ramie. lubię na nich patrzeć. są w trakcie. są vis-a-vis mnie, gdy leżę w łóżku. wpatruję się w ten ich moment. biała drewniana rama zamyka ich w wieczności. są z całym swoim jestestwem, gdy zerkam na ich twarze, schowana pod kołdrą obleczoną w pachnącą krochmalem poszwę.



w moim domu są duchy. takie jest moje przemożne wrażenie. w nocy, mimo zamkniętych drzwi wejściowych i tych garażowych, czasem słychać krzątaninę. ciszy. miota się pomiędzy ścianami. uderza. wznosi się i opada. namacalna i efemeryczna. tkwi w niej demoniczność, której nie pojmuję, której chcę i której się boję. czasami boję się ciszy w samotności. dlatego mówię. słowa artykułowane w takiej sytuacji nie mają żadnego celu, poza tym, że są kierowane do ciszy. czy rzucam jej (bezsensowne) wyzwanie? przecież jest i będzie, niezależnie ode mnie. niezależnie od robotników zamkniętych w białej ramie. 
bawi mnie to, jakie zakłopotanie powoduje cisza w ludziach, gdy nie są sami. milczenie, gdy ktoś jest obok, jest problemowe. nie dla mnie, ale wiem, że dla innych ludzi stanowi ono kłopot. nikt nie spotyka się z kimkolwiek po to, aby pomilczeć. chyba że w kinie. chyba że na koncercie. chyba że jest jakakolwiek "aranżacja" okoliczności ułatwiającej to zadanie. nie do pomyślenia jest również milczenie, czyli zapraszanie ciszy, w kontakcie telefonicznym. momenty bez słów w takiej sytuacji są bezsensowne, przeczą idei dzwonienia do kogoś. dzwoni się po to, aby rozmawiać. ale czyż niemówienie w takiej chwili nie jest wspaniałym łamaniem schematów?
we mnie ciąg słów w rozmowie, nieustanne gadanie, powodują irytację.
podtrzymywanie, często sztuczne, przebiegu wyartykułowanych myśli bez kierunkowskazu.
czasami, gdy rozmówca jest dla mnie ważny, przyjmuję reguły tej gry i biorę w niej udział.
ale... jakże często nie chcę.
cisza ma swoje dźwięki. kto wysłyszał ten wie...

piątek, 29 maja 2015

Dzień

K


ósma rano. szkoła. gimnazjaliści śmierdzą. dobrze, że tu nie pracuję na co dzień. odbieram arkusze egzaminacyjne. przeliczam. sprawdzam precyzyjnie, dwa razy. pakuję do sejfu. w pokoju dyrektor. ona znowu śmierdzi. ma na sobie bluzkę ze sztucznej wełny czy coś. jest wielka i śmierdzi. omawiamy wynajem sal na egzaminy. tak, wyłączyć dzwonki. tak, w pracowni komputerowej. tak, 624 róże dla florystek. tak, pan Bogdan wie. do widzenia. taksówka. biuro. papiery. zakupy. w ich czasie jestem florystką i kosmetyczką. znam się, ku*wa, na wszystkim. wracam. papiery, maile, fajka, kawa, telefony. odbieram, dzwonię. fajka, papiery, wydruki, rozmowy, dyskusje, analizy, sprzątanie. pakowanie. jem! jem miękkie. ohydny chleb tostowy z papryką konserwową. druty dokręcone na zębach. ból. ból podczas mówienia. podczas oddychania. życia. mam, co chciałam. jeszcze tylko rok. fejsbuk przypomina mi, że Grzech ma urodziny. żyj mi, Grzech, długie lata i się nie żeń, plizz. i bambosze noś. zerkam w lustro. zmarszczki mimiczne. gęba jeszcze ok. spodnie z dupy lecą, ale nie przez sport. dobrze, że lecą. nie chcę być gruba. papiery, wydruki. w biurze. godzina dziewiętnasta trzydzieści. układam pytania egzaminacyjne. jutro męczę moje owieczki. jutro jestem królowa. będę szastać dupą po korytarzach szkoły i coś znaczyć. otwieram drzwi od domu. wchodzę na mały korytarz. zostawiam walizkę z dziennikami. wchodzę na duży korytarz. dziesięć ogonów w górze wita mnie jak mewy z animacji "gdzie jest nemo": "daj! daj! daj! daj!". biorę każde na rękę. głaszczę, całuję, myziam, gadam. ogarniam trzodę jako karmicielka. łata na dwór, niech ulży sobie według piramidy maslowa. całuję szekspira w szyję. nie znoszę w usta. szyja to fajne miejsce do całowania, usta nie. idę na górę. wczoraj brałam długą kąpiel, dziś są chusteczki. na grzybicę, depresję, koklusz i gruźlicę. fajna sprawa. czołgam się do sypialni. ogony zagonione do swojego pokoju, choć zanim to się stało, wikta, bezczelna kota, nie wiem, jak to robi, wymknęła się niepostrzeżenie schodami w dół. biegnę i drę się: wikta! wiktaaa! masz w dupę! a wikta spier*ala na górę, nie wiem, jak, nie wiem, kiedy i stoi przed drzwiami zozolowego pokoju. otwieram, wpuszczam. drzwi Kazika, mojego ojca, zamknięte, dociera głos spikera tv. tato przygłuchy już,  dobrze mu się śpi jak tv się drze. stoję kilka sekund pod drzwiami, słucham i się uśmiecham. nakazuję swoim nogom zrobić kilka kroków dalej, do sypialni. wchodzę, kładę się. piszę. napisałam. idę spać. dobranoc.

piątek, 15 maja 2015

weganie jedzą trawę

K


jestem na etapie, na którym wypracowałam sobie umiejętność dystansowania się względem tekstów typu "rośliny też czują", "co ty jesz, chyba tylko trawę" i najczęściej przytakuję ich autorowi / autorom a nawet potrafię ze swojej postawy pożeracza roślin żartować.
na grunt poważnej dyskusji wchodzę tylko wtedy, gdy mój rozmówca wyraźnie sobie tego życzy.
dojrzałość i dystans podpowiadają mi bowiem, żeby świata nie zbawiać a ludzi na nic nie nawracać, ale postępować tak, żeby sami się zainteresowali.
to nie będzie standardowy wpis pt. podrzucam wam pomysł na pyszne pierogi, ale od jakiegoś czasu dokumentuję swoje poczynania kulinarne, zwłaszcza jeśli są udane i dziś przemycę ten temat tutaj.
muszę jeszcze dodać, że gdy przed laty zrezygnowałam ze spożywania mięsa, w tym ryb (tak, tak - ryba to też mięso), to jeszcze wtedy nie przyglądałam się tak pieczołowicie temu, co jem, nie zapoznawałam się ze składem produktów i niespecjalnie szukałam wiedzy na ten temat. interesowało mnie jedynie to, abym na talerzu nie miała niczego, co żyło, zanim na niego trafiło. ale gdy zdecydowałam się na krok nieco odważniejszy od wegetarianizmu, mianowicie na weganizm (czyli w sferze odżywiania rezygnację z m.in. wszelkich produktów i dań zawierających cokolwiek pochodzenia odzwierzęcego /mleko, jaja itd./, zaczęłam bardzo interesować się kuchnią roślinną, szukałam zastępników produktów odzwierzęcych, bez których pewne dania nie mogłyby powstać (i tak poznałam m.in. agar agar), zakupy trwają nieco dłużej, bo czytam składy na opakowaniach (tak dowiedziałam się na przykład, że musztarda może zawierać pochodne mleka, choć dlaczego, to nie mam pojęcia) i generalnie oglądam niemal pod lupą to, co zdecyduję się wpakować do mojego układu trawiennego. i mogę bez wątpienia przyznać, że świat roślin jadalnych zachwycił mnie swoim bogactwem i możliwościami, jakie oferuje, jeśli tylko wie się, co z czym i dlaczego.

pierogi robię często. po pierwsze ponieważ je lubię, po drugie, bo zażera się nimi mięsożerna część domowników (a ja tryumfuję: można pysznie bez mięcha? można!), po trzecie dlatego, że się przy tym wyłączam i relaksuję.
do zabawy w gotowanie w pierwszej kolejności potrzebuję.... żeby mi coś gadało. i nie radio. ponieważ nie mam w kuchni tv, zabieram ze sobą laptopa. najczęściej włączam film w języku brytyjskim i słucham ichniego pięknego akcentu - w ten sposób mój angielski nie wypada z formy. 
do ciasta używam trzech rodzajów mąki - pszennej, jaglanej i cieciorkowej. dodaję też trochę skrobi ziemniaczanej, olej kukurydziany, sól no i wodę. wyrobione ciasto jest bardzo elastyczne, wilgotne i łatwo się rozwałkowuje.
farsze stanowią każdorazowo odzwierciedlenie mojego widzimisię. nie korzystam z przepisów. czasem są wynikiem "czyszczenia" lodówki. najbardziej lubię zestawienie takie, jak niżej na zamieszczonych zdjęciach. 1. opcja: soczewica, bakłażan, cebula. 2 opcja: szpinak, brokuł, nać czosnkowa i suszony czosnek niedźwiedzi. 3 opcja: wegeruskie, czyli ziemniaki, cebula, tofu naturalne. na pięć ziemniaków daję dwie kostki tofu. cebula oczywiście podsmażona w przypadku każdej opcji.
reszta procedury kulinarnej doskonale znana. pierogi po ugotowaniu są przyjemnie miękkie. lubiącym okrasę polewam je olejem rzepakowym z podsmażoną cebulą. ja wcinam je bez żadnych tłuszczowych upiększaczy, wtedy bardziej czuć pierogowatość pierogów. polecam!
 a i jeszcze jedno - oczywiście, że weganie nie jedzą trawy. czasem ją palą ;-)





 ja używam tofu z polsoji. nie wiem, czy z innych firm jest takie samo, nie próbowałam


 mało kto zdaje sobie sprawę z tego, jak ważnym składnikiem tego, co jemy, mogą okazać się oleje (temat: omega3!). że mają swój indywidualny smak i zapach. ale nie uświadczy się ich, jeśli kupuje się oleje rafinowane. oleju kukurydzianego nie lubię w sałatkach, ale jako dodatek do ciasta sprawdza się bdb
 jeśli lubicie posmak jajeczny w cieście, to polecam zamiast zwykłej soli dodać kala namak - sól, którą czasem wyjadam prosto ze słoika. smakuje jak sproszkowane jaja. wprawdzie do ciasta pierogowego nie dodaję, ale podrzucam wam pomysł.


 pierogi "widelcowane" to moje wspomnienie z dzieciństwa, którego nie zastąpią żadne gotowe foremki do wyciskania pierogów. 


koniec :-)