piątek, 29 maja 2015

Dzień

K


ósma rano. szkoła. gimnazjaliści śmierdzą. dobrze, że tu nie pracuję na co dzień. odbieram arkusze egzaminacyjne. przeliczam. sprawdzam precyzyjnie, dwa razy. pakuję do sejfu. w pokoju dyrektor. ona znowu śmierdzi. ma na sobie bluzkę ze sztucznej wełny czy coś. jest wielka i śmierdzi. omawiamy wynajem sal na egzaminy. tak, wyłączyć dzwonki. tak, w pracowni komputerowej. tak, 624 róże dla florystek. tak, pan Bogdan wie. do widzenia. taksówka. biuro. papiery. zakupy. w ich czasie jestem florystką i kosmetyczką. znam się, ku*wa, na wszystkim. wracam. papiery, maile, fajka, kawa, telefony. odbieram, dzwonię. fajka, papiery, wydruki, rozmowy, dyskusje, analizy, sprzątanie. pakowanie. jem! jem miękkie. ohydny chleb tostowy z papryką konserwową. druty dokręcone na zębach. ból. ból podczas mówienia. podczas oddychania. życia. mam, co chciałam. jeszcze tylko rok. fejsbuk przypomina mi, że Grzech ma urodziny. żyj mi, Grzech, długie lata i się nie żeń, plizz. i bambosze noś. zerkam w lustro. zmarszczki mimiczne. gęba jeszcze ok. spodnie z dupy lecą, ale nie przez sport. dobrze, że lecą. nie chcę być gruba. papiery, wydruki. w biurze. godzina dziewiętnasta trzydzieści. układam pytania egzaminacyjne. jutro męczę moje owieczki. jutro jestem królowa. będę szastać dupą po korytarzach szkoły i coś znaczyć. otwieram drzwi od domu. wchodzę na mały korytarz. zostawiam walizkę z dziennikami. wchodzę na duży korytarz. dziesięć ogonów w górze wita mnie jak mewy z animacji "gdzie jest nemo": "daj! daj! daj! daj!". biorę każde na rękę. głaszczę, całuję, myziam, gadam. ogarniam trzodę jako karmicielka. łata na dwór, niech ulży sobie według piramidy maslowa. całuję szekspira w szyję. nie znoszę w usta. szyja to fajne miejsce do całowania, usta nie. idę na górę. wczoraj brałam długą kąpiel, dziś są chusteczki. na grzybicę, depresję, koklusz i gruźlicę. fajna sprawa. czołgam się do sypialni. ogony zagonione do swojego pokoju, choć zanim to się stało, wikta, bezczelna kota, nie wiem, jak to robi, wymknęła się niepostrzeżenie schodami w dół. biegnę i drę się: wikta! wiktaaa! masz w dupę! a wikta spier*ala na górę, nie wiem, jak, nie wiem, kiedy i stoi przed drzwiami zozolowego pokoju. otwieram, wpuszczam. drzwi Kazika, mojego ojca, zamknięte, dociera głos spikera tv. tato przygłuchy już,  dobrze mu się śpi jak tv się drze. stoję kilka sekund pod drzwiami, słucham i się uśmiecham. nakazuję swoim nogom zrobić kilka kroków dalej, do sypialni. wchodzę, kładę się. piszę. napisałam. idę spać. dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz