Nie pamiętam już, kiedy pierwszy raz zaczęłam fascynować się zagadnieniem czasu cyklicznego, zwanego też potocznie kolistym. Być może wtedy, gdy po raz pierwszy miałam w rękach dzieła Bachtina i Eliadego. Być może wtedy, gdy w kolejną noc z rzędu, z wypiekami na twarzy, składałam w całość moją pracę magisterską, w której to pojęcie stanowiło istotny składnik jej treści. A może wtedy, gdy wgłębiając się w koncepcje cykliczności i linearności czasu, jednocześnie roztrząsałam w myślach fascynujące założenia homeostazy czy teleologii. Niezależnie od tego, kiedy uwiódł mnie pojemny zbiór określeń próbujących uchwycić istotę czasu, ten romans trwa w mojej głowie do dzisiaj.
Nie ukrywam, że przylgnęłam do koncepcji czasu cyklicznego jak do wodopoju dającego nadzieję. Ponieważ póki istniejemy, to właśnie zdarzenia budujące ten czas, pozwalają zachować ten stan ducha. Wieczne odejścia i powroty, zamieranie i odradzanie się tworzą koło, w enklawie którego nietrudno jest zachować pogodę ducha oraz sankcjonować istnienie wszystkiego: od cierpienia po radość, od bólu po błogość. Czas kolisty łagodzi i godzi, wycisza i powoduje radość.
Za Eliadem idąc i parafrazując go, czas ten dotyczy mitu. Praistnienia. Schodzi do głębi tego, co stanowi wielką tożsamość ludzkiego istnienia. Ma swoje odzwierciedlenie w przyrodzie - w cykliczności i porządku pór roku, które w sposób wieczny i trwały przemieniają naszą rzeczywistość i nią w pewnym sensie rządzą.
Gdy dzisiaj spacerowałam po lesie, który ucieleśnia wyżej wymienione założenia, w którym nikogo nie było, który otoczony mgłą zdawał się jedynie zaklinać moje oczy szronowatością pożółkłych i jeszcze płomiennych liści, uśpieniem sosnowych igieł poruszających się tylko wtedy, gdy wiatr niespodziewanie zbudził je swoją istotą; gdy stałam pośród tego zadziwiającego teatru, weszłam w sferę głębokiego spokoju, który pozwolił mi na wędrówkę myśli w stronę czasu. Pozwolił mi na odczucie harmonii i porozumienia z leśnym wycinkiem rzeczywistości. Miałam wrażenie, że czasoprzestrzeń zagięła się i trwam pośrodku czegoś, co zastygło zupełnie i trwać będzie wiecznie.
Czas cykliczny nie tylko odzwierciedla się w przemianach pór roku, ale, można rzec, też się w nich przegląda. Jeśli ma jakąkolwiek twarz, to będzie to oblicze zmienne, malowane specyfiką każdego sezonu tworzącego rok kalendarzowy, A więc teraz będzie to antropomorficzna postać zamierania.
Rozumiem, że można nie lubić ani jesieni, ani zimy, ponieważ spada temperatura, pada deszcz, śnieg, czasem jedno i drugie. Ale nie można odmówić tym zjawiskom racji bytu. Przychodzą i odchodzą według ustalonego porządku, na który nie mamy wpływu. (pomijam problematykę ekologiczną związaną m.in. z globalnym ociepleniem)
Zamieranie, stan hibernacji, zatrzymania, wreszcie uśpienia - ma sens. Z obserwacji tych zjawisk rodzi się pokora. Umacnia się nadzieja. I można bardzo łatwo przetransportować ten porządek natury do sfery pragmatyzmu życiowego, w którym metafora zamierania i odradzania się znajduje regularne potwierdzenie. Jakkolwiek sloganowy mają charakter te przemyślenia, są prawdą: aby dobrnąć do etapu odradzania się, trzeba przejść przez zamieranie. To zagadnienie zahacza zresztą również o istnienie przeciwieństw: dobra / zła, radości / smutku, zdrowia / choroby itd. Jedno jest warunkiem istnienia drugiego. Aby naprawdę doceniać to, że można coś zacząć budować, trzeba przejść przez etap burzenia, doświadczyć smaku ruin. Aby zacząć wierzyć w optymistyczną wersję nadchodzących dni, trzeba przejść przez pesymizm zacieśniających się ścian i poczuć, jak się kurczy oddech.
Przemian tego rodzaju nie zrozumie się bez ich składowych, które tworzą wyżej wymienione przeciwieństwa. Brak pokory i zgody na nie powoduje w człowieku sytuację bez wyjścia - czymże bowiem jest nasz marny bunt wobec wyższego porządku czegoś zdecydowanie potężniejszego od nas? ..........................
Na koniec zamieszczam zdjęcia z dzisiejszego spaceru oraz link do płyty pewnej kobiety o anielskim głosie, którą to płytę uważam za jedną z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek wydał przemysł muzyczny.
Uroboros, wieża i gwiazda w tarocie, bogini i rogaty bóg, słońce i księżyc, kobieta i mężczyzna, koło życia... człowiek osadzony w nieustannym, niezależnym od jego (wolnej?) woli cyklu. ten niekończący się dialog przeciwieństw - niestety, często błędnie interpretowany jako walka - nie tylko, jak pięknie napisałaś - daje nadzieję, ale także ukojenie i zrozumienie tego, że jakikolwiek bunt, jest buntem skierowanym przeciwko samemu sobie, swojej naturze. Żeby wstać, musimy upaść, żeby się nasycić, musimy zgłodnieć, żeby zyskać, musimy stracić. Ale... nie będę powtarzać tego, co już napisałaś. Ślicznie napisane!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję i pozdrawiam, Karmel
OdpowiedzUsuń