poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozpadlina

G
Rozpadlina
Człapanie słychać na całym korytarzu. Te dźwięki są charakterystyczne a wizyta nieuchronna, czekam więc pod drzwiami.
Po piętnastu człapnięciach słyszę mocne uderzenie. Nie jest to delikatne "puk, puk" sąsiadki z czwartego piętra tylko donośne "łup, łup". Coś w stylu walenia kolbami w drzwi.
No dobra, takie walenie jest trochę niższego kalibru.
- Kto tam? - pytam trzymając dłoń na klamce.
- Depresja - odpowiada ochrypły głos z klatki schodowej.
- Zapraszam - mówię zrezygnowanym tonem.
Kobieta ma na sobie ortalionową, błękitną kurtkę, szarą i uwaloną błotem spódnicę. Pomarszczona dłoń ciągnie mocno napakowaną walizkę na kółkach. Gdy wchodzi do środka, dostrzegam napis "Intersport 1982".
Ironicznym gestem zapraszam kobietę na pokoje. Mimo późnego popołudnia, lipcowe światło podkreśla niewyjściowe rysy twarzy mojego gościa - szarą skórę, odbarwienia i złośliwe oczy. Nietrudno zauważyć, że Depresja spędziła ostatnie lata paląc groszowe papierosy w słabo wentylowanym pomieszczeniu.
Znowu łapię się na myśli, że właśnie tak wyglądała kucharka z podstawówki, która nigdy nie dała mi dokładki. Podobne spojrzenie i zrezygnowanie widziałem też w twarzy urzędniczki z Koszalina, która nie chciała mi podpisać bardzo ważnego dokumentu. Bo mogła...
To nie jest pierwsza wizyta, wiem więc, że za chwilę usłyszę historię. Nie pytając, zabieram się do robienia herbaty w kuchni i otwieram okno w dużym pokoju. Woda się zaczyna gotować a ja piszę esemesa do Anastazji, że nici z naszej sobotniej imprezy.
Chuj w bombki strzelił, takiego gościa łatwo się nie pozbędę.
Dziewczyna odpisuje "Ok" i chyba po raz pierwszy, w historii nowoczesnej telefonii komórkowej, w tych dwóch literach znajduje się także uczucie. Szkoda, że w tym przypadku jest to rezygnacja. Tym bardziej, że interpretuję ją jako ostatnie podrygi naszego związku. Sama mi mówiła, że ma ogromne pokłady cierpliwości. Ale żebym nie zakładał, że są one niewyczerpane.
Kobieta siedzi w pokoju i spokojnie patrzy przez okno. Pewnie się jej podobają białe dymy z elektrociepłowni.
Siadam obok niej w fotelu. Podaję herbatę. Po pięciu łykach rozpoczyna się obowiązkowe opowiadanie historii.
Depresja opisuje wszystkie moje możliwe sukcesy, spokojne życie rodzinne i radosne pasmo spełniania marzeń. W przekonujących i barwnych słowach obrazuje sławę, pieniądze, frajdę i spełnienie, które według niej są całkiem blisko mnie.
Potem psuje cały efekt, podkreślając, że to wszystko znajduje się po drugiej stronie rozpadliny, której nie da się przeskoczyć.
Po mojej stronie znajduje się natomiast lenistwo, brak pomysłów, zniecierpliwienie i wyjątkowo nierealne oczekiwania.
Kobieta wyraźnie lubi mówić to, co jest oczywiste.
- Ni chuja. Nie przeskoczysz - podkreśla i uśmiecha się. Szeroki uśmiech zmusza zmarszczki na jej twarzy do zrobienia karkołomnych fikołków.
Milczymy.
Milczymy.
W końcu Depresja zaciera ręce z radości i otwiera walizkę. Pewnie planuje dłuższy pobyt, bo wyjmuje swoją szczoteczkę do zębów.
I właśnie wtedy uświadamiam sobie, że kumpel z liceum uczy chodzenia na szczudłach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz