środa, 30 maja 2012

chwasty i drugie dno rozmyślań

K


Od kilku dni pieczołowicie zajmuję się likwidacją chwastów na moich działkach (dwóch obok siebie, 800 m kw. więc jest co robić). Z uwagi na to, że moje życie zawodowe zawsze kręciło się przede wszystkim i głównie wokół myślenia i mówienia, jestem człowiekiem, któremu prace fizyczne, a więc takie, które nie wymagają zbyt dużo myślenia (i mówienia), sprawiają niekłamaną przyjemność. Podobnie jak zbieranie grzybów. 
Jednakże usuwając chwasty czy zbierając grzyby - nadal myślę. Co więcej - rozmyślam. A to bardzo przyjemne zajęcie. Jeśli ktoś lubi rozmyślać, szukać w sobie nowych myśli a na przykład nie lubi pielić chwasty lub popełniać grzybobranie - ten po prostu nie wie, co traci.
Zbliżam się całkiem niepowoli do lat chrystusowych i owe zajęcia postrzegam jako objaw starzenia się lub, eufemistycznie ujmując, pogrążania się w wieku dorosłym. Ale w pozytywnym sensie.
Rozmyślanie uważam za jedno z najbardziej twórczych zajęć. Dzisiaj na przykład cztery albo i pięć razy zdejmowałam rękawice ogrodowe, aby usiąść w fotelu, zapalić papierosa i spisać myśli nagromadzone w trakcie odchwaszczania działki. Oto one. Nazwałam je

DEKALOGIEM CHWASTOUSUWACZA:

1. Chwasty piją wodę za darmo.
2. Chwasty upodabniają się do roślin pożytecznych i kryją się pod nimi. Niskie uczepione wysokich.
3. Niektóre chwasty mają korzenie tuż pod powierzchnią ziemi; inne bardzo w niej głęboko.
4. Nie łudź się, że po wyrwaniu chwasta z korzeniem nie pojawi się na tym samym miejscu inny chwast. Chwasty są wieczne.
5. Jeśli nie można wyrwać chwasta z korzeniem - urywaj jego zielone części ponad powierznią ziemi. Może będzie cichaczem pił pod ziemią wodę ale nie będzie oczu drażnił a z czasem - padnie. Roślina potrzebuje swoich nadziemnych zielonych części (chlorofil).
6. Musisz znać się na chwastach, aby móc je wyrywać. Jeśli nie jesteś pewny/-na, czy chcesz wyrwać chwasta - dowiedz się tego od kogoś, kto je rozróżnia. Błąd popełniony z powodu niewiedzy jest umacnianiem ignorancji.
7. Czasem nie ma innego wyjścia i trzeba uszkodzić roślinę pożyteczną przy usuwaniu chwasta. Dlaczego? Vide punkt 2.
8. Czasem nie da się usunąć chwasta, mając nałożone na ręce rękawice ogrodowe. Czasem po prostu trzeba je zdjąć i się ubrudzić.
9. Nie męcz się z opornym chwastem rękami. Użyj haczki.
10. Chwasty młode, małe i słabo zakorzenione łatwiej usunąć z ziemi. Chwasty stare, duże i mocno zakorzenione trudniej z ziemi wydostać.

Prędko zdałam sobie sprawę, że przy tej prostej czynności, myśli, które tłoczyły się w mojej głowie, wraz z postępowaniem pracy, wykraczały poza świat chwastów, haczki i moich dłoni odzianych w rękawice ochronne. Dlatego postanowiłam je spisać. Dlatego postanowiłam je tu zamieścić. Ponieważ wierzę w to, że Ty, który/-ra właśnie czytasz ten tekst, odkryjesz dla siebie zupełnie inne znaczenia tego osobliwego dekalogu.
A może i znajdziesz czas, aby się podzielić swoimi skojarzeniami z resztą czytelników oraz z nami, tj. ze mną i z Grzechem.

Na zakończenie wrzucam piosenkę, która pośród tych wszystkich myśli, pojawiła mi się w głowie - nie wiem zupełnie, dlaczego. Śpiewałam ją w drugiej klasie LO z okazji jakiejśtam. Nie pamiętam. I po tylu, tylu latach moja podświadomość postanowiła, że ją odkopie. Mimo że nie jest to rodzaj muzyki, która jest "moja". Na co dzień. Z ukłonami w stronę mojej podświadomości:


sobota, 26 maja 2012

Grzecha ktoś ubiegł...

G

 Od dłuższego czasu Grzechu zbierał się, coby napisać na blogu co mu w trzewiach siedzi. Zbierał się, zbierał no i ktoś go ubiegł. Bo ten wpis Grzecha przyprawił o ciarki na plecach z powodu swej formy i treści. A treść niepokojąca jest zbieżna z przemyśleniami wyżej podpisanego.

http://pstraghi.blox.pl/2012/04/Tonight-we-are-old.html

sobota, 19 maja 2012

Romantyzm polski, czyli reumatyzm romantyczny

K

Zawsze miałam ambiwalentne podejście do tej epoki literackiej. Na studiach wprawdzie odkryłam ją dla siebie na nowo m.in. dzięki pracom Marii Janion, jednakże gdy po latach podjęłam zadanie nauczania innych, musiałam zweryfikować swoją wiedzę na temat romantyzmu z programami nauczania tejże epoki.
Właściwie mogę napisać, że nie przepadam za polską wersją romantyzmu. Za tym rodzajem "ciężkości patriotycznej", którą pozostawili w swoich dziełach Mickiewicz i Słowacki. Umęczenie, poświęcenie, taplanie się w przeszłości dzisiaj są anachronizmami. Ta tematyka w ogóle już nie przemawia do współczesnych nastolatków. Czy kształtujemy postawy patriotyczne, świadomość narodową? Szczerze? Tak nam się tylko zdaje. 

-Proszę pani, wieje nudą. 
-A co powiecie na Draculę i Frankensteina?
-Noooo już lepiej.
-Może być.

-Proszę Pani, czy my musimy się uczyć tylko o przegranych i poległych?

-Proszę Pani, ja nie chcę zbawiać kraju i nic mnie to nie obchodzi.

-Ja nie utożsamiam się z Konradem. Ani z Kordianem.

Zastanawiając się nad tym, co warto wyeksponować z tejże epoki, doszłam do rozważań na temat tożsamości narodowej. Krzyczą o niej środowiska prawicowe i odłamy fanatyków pełnych przemocy. Postrzegają europejskość nie jako wzbogadzenie wiedzy i wyobraźni ale jako zagrożenie polskiej tożsamości. Ale właściwie, którego ucznia to obchodzi? Najwięksi krzykacze tworzą niechcący swój groteskowy wizerunek. A młodzi są wyczuleni na obłudę.
Rzeczywistość się zmienia i mam takie odczucie, że należałoby również wprowadzić zmiany w podejściu do szkoły. Dawno już nie żyjemy w czasach, w których nasza tożsamość narodowa była zagrożona. A mimo to wciąż w programach nauczania języka polskiego dominuje literatura nastawiona na wartości narodowe i patriotyczne.
Uważam, że tę funkcję literatury powinniśmy zminimalizować i przy jej doborze kierować się następującymi wytycznymi:
- pobudzanie i rozwijanie wyobraźni
- źródło śmiechu i zabawy
- literatura, dzięki której można poruszyć współczesne problemy społeczne

Człowiek zapamiętuje to, co go interesuje. To, co go interesuje, staje się tematem rozważań. 
Dobro i rozwój szczególnie w przypadku młodych ludzi powinno być ważniejsze niż konieczność (kto zresztą nam ją narzucił?) odfajkowania patriotycznych 'perełek'.

Na zakończenie, dla przeciwwagi, wrzucam Fredrę dla odbiorców 18+ (poniższych zdecydowanie nie prezentujemy uczniom)
:-)





środa, 16 maja 2012

rodzic i Rodzic

K

Wczoraj przeczytałam kolejny artykuł o dzieciaku znęcającym się nad zwierzęciem a wieczorem obejrzałam reportaż o Aleksandrze Gietner w Ekspresie Reporterów, dałam też upust swojej frustracji poprzez użycie agresjii słownej na tablicy FB (co bardzo oburzyło Grzecha ale liczę, że nie będzie 'rozwodu' i bloga nadal razem prowadzić będziemy). Teraz postanowiłam popełnić wpis na temat rodzicielstwa. Nie mam dzieci i nie sądzę, że będę je miała (choć staram się nie używać słowa "nigdy" bo wiadomo, że nigdy nie wiadomo). Jeśli ktokolwiek czytający tego posta stwierdza, że z powodu nieposiadania dzieci nie mam prawa wypowiadać się na temat bycia rodzicem - proszę skierować kursor myszy w prawy górny róg i kliknąć "x"

[Mała dygresja: swoją drogą gdyby wprowadzić takie założenie, że ktoś tam nie ma prawa dyskutować na jakiś tam temat z tego powodu, że nie ma w tym temacie doświadczenia, byłoby całkiem nieźle - w pierwszej kolejności zamilkłby kler a potem politycy /ewentualnie na odwrót]

1. Z jakich powodów ludzie mają dzieci?
a) Z miłości. b) Z przypadku. c) Z potrzeby. d) W wyniku świadomie podjętej decyzji. e) W wyniku odczucia gotowości do bycia rodzicem. f) W wyniku przekonania, że małżeństwo = rodzicielstwo. g) Ponieważ wszystkie koleżanki są już matkami / wszyscy kumple sa już ojcami. h) Bo macierzyństwo jest sexi. i) Bo tylko matka może zwać się prawdziwą kobietą. j) Bo jak zajdę w ciążę to on się ze mną ożeni / on się zmieni. k) Bo jak zrobię jej dziecko to zaspokoję jej potrzebę bycia matką. l) Bo małe dzieci są takie słodkie. ł) Bo mam nieudane życie to chociaż dziecko nada mu sens. Etc...
Nie wymyśliłam tych powodów. Spotkałam się z nimi w rzeczywistości lub też w oglądanych / czytanych reportażach.
Pamiętam jeszcze z wykładów z psychologii uwagę naszego doktora, że ludzie niekiedy traktują związek z kimś (miłość) lub posiadanie dziecka (miłość) jak NAGRODĘ / REKOMPENSATĘ. Za ciężkie / trudne / nieudane życie, za brak kariery, za kiepską / niezadowalającą pracę etc... Tymczasem związek z kimś i / lub dziecko stanowi kolejne wyzwanie w życiu. Być może najważniejsze.
Czy można podchodzić do któregokolwiek z nich w myśl zasady "jakoś to będzie"? Jakoś tam się poukłada? Jakoś tam dziecko się odchowa? Zaimek zwrotny "się" jest nieprzypadkowo bardzo wygodnym zaimkiem. Dzięki niemu można wmówić sobie brak własnej winy w przypadku niepowodzeń i problemów.

Zgodnie z myślą Locke'a rodzimy się jako niezapisana tablica /tabula rasa/. [Obarczeni genetycznymi skłonnościami aczkolwiek niekoniecznie muszą one definiować nasze życie (dziecko osoby ze skłonnościami do alkoholizmu niekoniecznie w dorosłym życiu będzie alkoholikiem).] Gorzej jeśli po tablicy noworodka zaczyna bazgrolić ktoś, kto się nie nauczył dobrze pisać.
Jeśli masz lub chcesz mieć dziecko z innych powodów niż podpunkt a), c), d) lub e) -  udaj się do ginekologa po antykoncepcję / zacznij używać gum a następnie idź do psychologa.
Dziecko nie jest kolejnym kawałkiem, którego brakuje ci do prawie idealnie ułożonych puzzli; nie jest też tym, co pozwoli ci uwierzyć, że twoje życie jest trochę mniej do dupy niż jest.

Spotkałam się kilka razy w swoim życiu z określeniem używanym przez kobiety, które - mimo że wkroczenie w wiek dorosły mam już za sobą - sprawia mi do dzisiaj problemy. Mianowicie nie rozumiem, co kobiety mają na myśli, gdy mówią "zrobił mi dziecko". Pytam nieśmiało: to znaczy co, że zapłodnił cię wbrew twojej woli? zgwałcił cię? Odpowiedź: no nie... Pytam dalej: to znaczy, że cię zmusił do posiadania dziecka? Odpowiedź: to nie tak... Po prostu wyszło.
Po prostu wyszło. "Zrobił jej dziecko". W rzeczywistości chodzi o to, że "wpadli". Oboje. Ona też. Ale powiedzieć "zrobił mi dziecko" brzmi (chyba?) lepiej bo odpowiedzialność za beztroski seks spada na niego.

Ludzie, którzy mają dzieci - mają je tylko przez pewien czas dla siebie. Gdy dzieci te 'wędrują w świat' - tworzą społeczeństwo lub jego margines. W momencie, gdy rodzi się dziecko, rodzice oczywiście nie myślą o tym. Są na etapie "posiadania dzieci". Gdy owe dzieci zaczyna "posiadać" również społeczeństwo - za późno już jest na  uświadamianie rodzicom, co zrobili źle w wychowaniu dziecka i czy w ogóle je wychowywali.
Przywołam w tym miejscu wspomnianą Aleksandrę Gietner. Dziewczyna z poprawczaka znana filmolubom z "Cześć Tereska" Glińskiego (więcej szczegółów tutaj) Mimo wystąpienia w filmie, otrzymanej szansy na stypendium w USA, Ola nie potrafiła i nie potrafi do dzisiaj normalnie żyć (przeczytaj: Ola i Karolina - jak żyją 'aktorki' filmu "Cześć Tereska"). Motorem, który pchnął ją w margines społeczny, była przede wszystkim jej matka - kobieta, która matką być nie powinna. Zachęcam do obejrzenia reportażu:
 Magazyn Ekspresu Reporterów - Aleksandra Gietner
Ola urodziła dziecko, które również nie ma rodziców, wychowuje je babcia.
I tak historia zatacza koło.

2. Gdy dziecko dokonuje przemocy...
W rozwoju dziecka następuje etap, na którym może ono okazywać przemoc najczęściej wobec małych zwierząt. Psychologowie mówią o tzw. okrucieństwie z ciekawości.  Sama przypominam sobie, że w wieku 4 lat ucinałam ślimakom głowy za pomocą kawałka szkła i przyglądałam się z zaciekawieniem, co się dzieje. 
Takie zachowanie nie powinno niepokoić; nie jest ono objawem żadnej patologii w rozwoju dziecka.

Jednakże, w sytuacji, gdy dziecko ma za sobą okres przedszkolny i okazuje przemoc wobec ludzi i/lub zwierząt, dla rodzica powinien to być sygnał do interwencji. Jeśli dziecko ma takiego rodzica jak Ola - interwencja leży po stronie innych członków rodziny i/lub nauczycieli. Dziecko okazujące okrucieństwo ma problemy psychiczne! kliknij - krótki artykuł na ten temat
Niestety, informacje na temat przemocy a nawet morderstwa dokonanych przez nieletnich, mnożą się.
Kilka dni temu przeczytałam artykuł o tym, że ośmiolatek wrzucił do mrowiska kota i nakrył go wiadrem, aby ten nie mógł się wydostać. treść artykułu tutaj 
Najgorszą reakcją dorosłych jest BAGATELIZOWANIE problemu. Argument pt. "to tylko... (pies / kot / chomik etc..) wyprowadza mnie z równowagi. Świadczy po prostu o głupocie. O ciasności umysłu. O bardzo niebezpiecznej ciasności umysłu. Przemoc jest przemocą. Akt zadawania cierpienia dla zabawy jest bardzo niebezpiecznym zachowaniem u dziecka. Nieważne, czy dokonany wobec zwierzęcia czy człowieka. Pomijam fakt, że zwierzę odczuwa ból i strach w tej samej mierze co człowiek oraz ma swoje prawa. Nie ma żadnej pewności, że dziecko, które świadomie znęca się nad zwierzęciem, nie wyrośnie na człowieka, który skieruje swoją agresję w stronę drugiego człowieka. 
Gdy w dziecku przestaje się rozwijać empatia lub zostaje ów rozwój zakłócony, jest bardzo prawdopodobne, że społeczeństwo 'hoduje' sobie przyszłego kryminalistę. 

Mitem jest, że tylko dziecko pochodzące z rodziny ubogiej czy też dotkniętej alkoholizmem itp. wyrośnie na reprezentanta marginesu społecznego. Zachowania agresywne, przemoc, morderstwa dokonują również dzieci wywodzące się z rodzin zamożnych. więcej na ten temat choćby tutaj
Nie oszukujmy się. Przyczyny agresji upatrywane np. w internecie, grach komputerowych itp. to zasłony dymne i wygodna zamówka. ZAWSZE winien jest rodzic. Zawsze. Wydał dziecko na świat i jest za nie w 100% odpowiedzialny. 
Tymczasem, dla przykładu, na jednych z zajęć w szkole zaocznej, które prowadzę, słuchacze - rodzice zrobili wielkie oczy ze zdziwienia, gdy powiedziałam im o istnieniu programów zabezpieczających, które powstały w celu ochrony dzieci korzystających z internetu (np. Motyl 2010, Beniamin, LockitTight itd.)
Lenistwo, ignorancja i źle poukładane priorytety w życiu - oto rodzicielska wina. 

3. Dzieci i zwierzęta.
Nie będę pisała o takich oczywistościach, jak ta, że dziecko wychowywane w domu, gdzie jest zwierzę lub są zwierzęta, ma o wiele bardziej pogłębioną wrażliwość względem ludzi i zwierząt niż dziecko, które nie ma z żadnymi czworonogami kontaktu. Napiszę o przypadkach.
Przypadek 1. Jest pies lub kot zanim pojawi się dziecko. Pojawia się dziecko. Rodzice, szczególnie matka, ulegają paranoicznym lękom, że pies lub kot wyrządzi dziecku (jakąś) krzywdę. W rezultacie pies lub kot zostaje wydany innym ludziom lub oddany do schroniska lub wyrzucony na ulicę. Należy się medal za ignorancję i brak odpowiedzialności za zwierzę.
Mogłabym stworzyć listę rodzin, które mam przyjemność znać, a w których przyszłe na świat dziecko miało za towarzysza psa lub kota. Jeśli pies był wychowany i ułożony we właściwy sposób przez właścicieli, nie ma możliwości, żeby wyrządził dziecku krzywdę. O ile rodzice nie popełnią błędu. Jednym z błędów jest całkowite izolowanie psa od dziecka. Pies 'nie zna' dziecka, staje się o nie dodatkowo zazdrosny. Przy pierwszej okazji da o tym znać. Drugim błędem jest pozostawianie psa samego z dzieckiem. Pies, choćby nie wiem jak łagodny, jest drapieżnikiem i może, nawet nie chcąc zaatakować, np. ugryść gdy dziecko  zrobi mu krzywdę - należy o tym pamiętać. W przypadku kota - jeśli ma on przycięte pazury - w zasadzie nie stanowi dla dziecka żadnego zagrożenia.
Takie zabawy tylko w obecności dorosłych ludzi:

Przypadek 2. Jest pies lub kot. Pojawia się dziecko. Dziecko ma alergię na sierść. Pies lub kot  zostaje wydany innym ludziom lub oddany do schroniska lub wyrzucony na ulicę.
W pierwszej kolejności mam pytanie - czy jeśli dziecko miałoby alergię na pyłki roślin - rodzice zdecydowaliby się na usunięcie drzew, krzewów i kwiatów z najbliższego otoczenia? Czy też nie wychodziliby z dzieckiem z domu?
Najczęściej 'alergia dziecka' jest zamówką do pozbycia się zwierzęcia.
Jest to dolegliwość, którą się leczy. Gdy zażywane są leki - objawy alergii znikają niezależnie od tego, czy człowiek ma styczność z alergenami (poza paroma nielicznymi wyjątkami). Poza tym jest to dolegliwość, która może ustąpić - niekoniecznie ma się ją do końca życia. Znam przykłady z autopsji.
Przypadek 3. Jest kot. Jest ciąża. Pojawia się domniemana możliwość zarażenia się toksoplazmozą. Kot  zostaje wydany innym ludziom lub oddany do schroniska lub wyrzucony na ulicę. Należy się sto medali z buraka za ignorancję. Toksoplazmozą można się zarazić poprzez bezpośredni kontakt z kałem kota. Porzez niechlujność i brud - niemycie rąk przed jedzeniem, niemycie owoców i warzyw przed spożyciem. Mało tego! Toksoplazmozą można się zarazić, nie posiadając w domu kota!
Dobry początek do popadnięcia w psychozę.
Przypadek 4. Jest pies. Pojawia się dziecko. Mieszkanie okazuje się za małe dla obydwóch.  Pies zostaje wydany innym ludziom lub oddany do schroniska lub wyrzucony na ulicę. Krzywda dla zwierzęcia, strata dla rozwoju dziecka. Co to znaczy, że jest za mało miejsca dla psa? Jeśli masz mieszkanie o powierzchni 30-40 metrów kw. i sprawiłeś sobie charta albo doga to niezależnie od tego, czy pojawi się dziecko czy nie, od początku jest to za małe mieszkanie dla tak dużego psa! Jeśli zaś posiadasz yorka  - jaka różnica w tym, że pojawiło się dziecko?
Przypadek 5. Jest dziecko. Nie ma zwierząt. "Nie ma warunków" na posiadanie psa lub kota.
W takiej sytuacji, gdy dziecko będzie w wieku szkolnym, sprezentuj mu świnkę morską.
Przypadek 6. Jest pies. Jest dziecko. Pies pogryzł dziecko. Niezależnie od okoliczności i szczegółów zajścia zasada jest jedna. To jest ZAWSZE bezpośrednia wina właściciela psa i rodzica dziecka. Nie psa, nie dziecka! Właściciel jest odpowiedzialny za psa - za jego właściwe wychowanie i ułożenie, za jego komfort psychiczny i zrozumienie jego psychiki. Rodzic jest odpowiedzialny za dziecko - za jego bezpieczeństwo oraz za właściwy stosunek do zwierząt, opierający się na szacunku względem tychże.
Polecam artykuły: jak edukować dzieci, aby szanowały zwierzęta oraz pies i dziecko - zasady postępowania

4. Dyscyplina - bić czy nie bić?
Reprezentuję pokolenie, w którym metodą wychowawczą były m.in. kary cielesne. W 3. lub 4. klasie SP dostałam od księdza zeszytem po głowie. Nauczyciel historii (SP) za hałasowanie na lekcji "sadził kokoski" na głowie - to znaczy podchodził do delikwenta i pięścią jednorazowo stukał dość mocno w głowę. Mój Ojciec nigdy w życiu mnie nie uderzył a jego umiejętność bezgranicznego wybaczania wszystkich moich przewinień i błędów zawsze wprawiała mnie w zakłopotanie i ogromny wstyd, gdy coś zrobiłam źle. Za to Mama sadziła mi laczka na dupę za każdym razem gdy przyniosłam ze szkoły w dzienniczku uwagę (czyli często). Szczególnie pamiętam jeden dzień, gdy goniła mnie z laczkiem po mieszkaniu i wyzywała "ty małpo niemiłosierna, zaraz ci pokażę" a ja zwiewałam tak długo póki Mama się nie zmęczyła i nie odpuściła. Ale również pamiętam dzień (I klasa SP), gdy czytając uwagę w dzienniczku, roześmiała się i powiedziała "matko boska, co ja mam za córkę" - treść uwagi pamiętam do dzisiaj: "córka głośno rozmawia na lekcji i gryzie koleżanki". Poniekąd uwaga ta była niesprawiedliwa ponieważ ugryzłam tylko raz i tylko jedną koleżankę i zrobiłam to z bezsilności ponieważ owa koleżanka, dużo silniejsza ode mnie, dokuczała mi i biła mnie. Po ugryzieniu już tego nie robiła. A ja nie dostałam laczka gdy wyjaśniłam Mamie całe zajście.
Z perspektywy czasu nie mam wątpliwości, że mamowe laczki czy kokoski historyka w żaden sposób nie wpłynęły na mnie negatywnie. Mama przedstawiała swoje zasady jasno - masz być grzeczna w szkole. Jeśli dostaniesz uwagę - dostaniesz lanie (szumne słowo w tym przypadku oznaczało dwa klapy laczkiem po dupie i koniec).
Z opowiadań mojego brata pamiętam jeszcze jeden mamowy wyczyn. Kiedyś przyłapała go jak pociągnął papierosa, którego zostawiła w popielniczce na chwilę. Miał 6 lat. Mama zmusiła go do wypalenia całego papierosa. Zrobił to a następnie zwymiotował. Efekt? Dziś ma 41 lat i nigdy po tym incydencie nie wziął papierosa do ust.

Dzisiejsze tendencje pedagogiczno-wychowawcze w kwestii kar cielesnych są w moim odczuciu mocno przesadzone. Wymierzenie klapsa w tyłek dziecka a wielokrotne bicie go po całym ciele z użyciem przedmiotów typu pas to dwie różne kwestie, z czego druga jest przemocą i znęcaniem się.
Niewątpliwie w wychowaniu dziecka kluczową sprawę odgrywają miłość, czułość, troska, szacunek i zainteresowanie okazywane dziecku od momentu jego przyjścia na świat. Jednakże potrzebna jest również dyscyplina, konsekwencja i jasne reguły postępowania przedstawione i egzekwowane przez rodzica od momentu, gdy dziecko wkracza w etap dorastania. Nagłe 'przebudzenie się' i moralizowanie dziecku, gdy jest ono w wieku 15.-18. lat ma taki sens jak gonienie odjeżdżającego pociągu.

Na zakończenie podjętego tematu odsyłam Was do filmu "Pręgi" M. Piekorz na podstawie powieści W. Kuczoka "Gnój". Poniżej fragmenty:


Oraz także do filmu "Męska sprawa" S. Fabickiego.
Obydwa mocno dają do myślenia.





sobota, 5 maja 2012

Ilu w końcu było tych Celtów?


G

A Grzech w sposób niespodziewany i dosyć nietypowy przekonał się po latach na czym polega idealne spotkanie towarzyskie zwane

potocznie "domówką"*.
A owo spotkanie można poznać po tym, że:
- gospodarz nie ubiera spodni bo czuje się swobodniej bez nich
- można się bawić z zapałem nastolatka repliką pistoletu Glock
- spontaniczna sesja boksu amatorskiego o 2 w nocy w pustym pokoju wywołuje protesty sąsiadów dopiero po dwóch rundach
- ważka kwestia sporna "Ilu Celtów walczyło z Rzymianami nad rzeką Alią" może wywołać 1,5 godzinną kłótnię, gdzie argumenty są zaciekłe, Grzech jest wzywany w trybie pilnym do zajęcia roli sędziego, obie strony posiłkują się Wikipedią i nawet pojawia się ostre starcie, podczas którego uniwersyteckie wykształcenie zdaje się rywalizować z logicznym myśleniem.
- do 5 rano rozmawia się na temat Kobiet - rzecz jasna- tematu nie wyczerpując



* Zauważyliście, Drodzy Blogoczytelnicy, jak uroczo szanse na "domówki" ulatują wraz z wiekiem?
Bo gdy ludziska kończą studia czy też insze uczelnie i zajmują się tzw. "dorosłym życiem" to dosyć szybko okazuje się, że "domówki" ulatują w to samo miejsce, gdzie trafiła muzyka z kanału MTV i tma, gdzie znikły pieczołowicie zbierane kolekcje obrazków z gum Turbo. A zamiast "domówek" pojawiają się spotkania w knajpach, na które zwykle trza się umawiać tydzień wcześniej i gdy deklaruje swoje przyjście 15 osób to można mieć pewność że 5 się pojawi na pewno.