Powiem ci jednak, że gdybyś zobaczył zdjęcie panny Marthy R, nie jestem wcale pewny, czy doceniłbyś piękno, które ja dostrzegam w niej za każdym razem, gdy ją widzę. Przeciętnemu oku lub obiektywowi aparatu (Martha powiedziała mi kiedyś, że ma swoje zdjęcie: rodzice opłacili fotografa, gdy w zeszłym roku kończyła 19 lat) wydałaby sę po prostu niską, nieco surową kobietą o pociągłej twarzy, lekko negroidalnych ustach, prostych włosach czesanych z wyraźnym przedziałkiem (wyraźnym do tego stopnia, że wydaje się, że łysieje na czubku głowy), głęboko osadzonych oczach, oraz nosie i cerze, które bez trudu zapewniłyby jej pracę na plantacji bawełny na amerykańskim południu.
Sama fotografia Marthy R. nijak nie jest w stanie odzwierciedlić energii, którą tętni, jej żarliwości, zmysłowości, wielkoduszności i zuchwałości. Wiele kobiet (a z jedną taką żyję na co dzień) potrafi emanować udawaną fizyczną zmysłowością i urzekać nią mężczyzn; umieją się odpowiednio ubierać, malować i trzepotać rzęsami, mimo że wcale tej zmysłowości nie czują. Przypuszczam, że to zwykłe przyzwyczajenie narzuca im taki sposób zachowania. Zdarzają się jednak nieliczne wyjątki (takie jak Martha R.) będące prawdziwym ucieleśnieniem namiętności. Znalezienie takiej kobiety w stadzie niezbyt czułych, niespecjalnie wrażliwych i niespecjalnie żywo reagujących kobiet, jakie zamieszkują Anglię w latach sześćdziesiątych XIX wieku, przypomina nie tyle trafienie na złoty samorodek w kopcu piasku, ile raczej odkrycie żywego i ciepłego ciała wśród zimnych, martwych kształtów, zalegających katafalki w paryskiej kostnicy, dokąd z takim zapałem zaciągnął mnie Dickens.
Dostałem go o 3.42. Oto treść:
Zamieść to na blogu jako ostrzeżenie dla potencjalnych historyków. Po długich bojach ze statystyką doszedłem do wniosku, że w wojsku Gustawa II Adolfa regiment polowy składał się z dwóch skwadronów. 1 skwadron dzielił się na 4 kompanie złożone każda z kapralstw pikinierskich po 16 osób i 3 kapralstw muszkieterskich po 24 osoby. Kapralstwa pikinierskie dzieliły się na 3 roty, zaś muszkieterskie na 4 roty po 5 żołnierzy. Skwadron uzupełniały 4 kapralstwa muszkieterów nadliczbowych oraz sztab: 4 kapitanów, 4 chorążych, 4 poruczników, 5 sierżantów, 12 kaprali, 4 furierów, 8 trębaczy i 8 doboszy. Razem skwadron liczył 556 żołnierzy. Oszalałem i czuję euforię...
Do kumpla, którego rodzice prowadzą stadninę koni, przyjechali rolnicy z Żuław. Z sianem.
Panowie przeszliby bez problemów casting do "Chłopów 2" - mieli kufajki, twarze ogorzałe od wiatru, ćmili fajki melancholijne a wyraz zadumy na ich twarzach można było zrozumieć jako kontakt z naturą bez niepotrzebnych pośredników.
Podczas wykładania siana wywiązała się rozmowa na tematy ważne. I najważniejsze nawet z ważnych. A mianowicie o tym, co w życiu jest najważniejsze.
Kumpel (a po wypiciu dwóch win twierdzi on, że, niczym kameleon, potrafi gadać z każdym o wszystkim i sprawdzić się jako uroczy rozmówca wszędzie i zawsze) podjął wyzwanie.
- Ważne jest....wykształcenie. I praca...jakiś zawód - mówił, licząc na potakiwanie głową.
Ale się przeliczył.
Jego rozmówca rodem z Żuław spojrzał z zadumą w przestrzeń. I ze spokojem często zwiastującym słowa poważniejsze od samej powagi powiedział leniwie:
- Harmonia.
- Ale że niby jak? - dziwił się kolega. - Ma pan na myśli, żeby to było wszystko ze sobą połączone?
- Nie. Instrument - tłumaczył rolnik.
- ?
- Można kupić. Nauczyć się grać. Potem na weselach zarabiać. Pieniądze - skończył myśl żuławski rolnik.
pałam do tego serialu narkotycznym uwielbieniem...
KOCHANIA:
1. kocham w tym serialu szczególne MOMENTY...
w czwartym sezonie jest odcinek, w którym Ruth wraz z rodziną postanowiła zorganizować garażową wyprzedaż. Nate w tym czasie przeżywał śmierć swojej żony, Claire utknęła w punkcie bez artystycznych inspiracji, zaś ekscentryczny Artur opuścił Fisherowy biznes. I w pewnym momencie Claire wpada na pomysł - SPALMY WSZYSTKO, czego się nie udało nam sprzedać.
Mama Ruth w pierwszym odruchu sprzeciwia się, twierdząc, że wiele przedmiotów jest wartościowych, ale potem zerka na nowego męża George'a, przypuszczalnie dochodzi do wniosku, że trzeba reminiscencje przeszłości unicestwić i ... przystaje na pomysł córki. I oto stoją wokół płonącego stosu gratów przed domem: Ruth i George, Claire i jej nowa koleżanka Anita, David - a potem dołącza do nich Nate, dając Davidowi na ręce córeczkę Mayę a następnie pozbywając się z pokoju rzeczy, które uznał za konieczne do pożegnania. Ta symboliczna scena zawieszenia i zamyślenia przy płonącym ogniu, podparta rewelacyjną muzyką... Symboliczna scena, w której każdy z bohaterów tego niezwykłego serialu mierzy się z "duchami" swojej przeszłości i duma...
W czwartym sezonie jest również odcinek, w którym Claire wraz ze swoimi przyjaciółmi spędza czas. Oglądając poniższą scenę pełną ciepła i wspólnoty, nasuwa mi się jedna myśl: młodość, młodość, młodość i carpe diem....
W piątym sezonie szczególnie przejmująca (dla mnie) jest chwila, gdy ciało Nate'a obmywają jego mama Ruth i jego brat Dave, przeżywając stratę Nate'a:
2. kocham Ruth, gdy się irytuje, złości i wścieka - to nie wymaga komentarza:
3. kocham dychotomiczność tego serialu
- tyle śmierci i tyle życia
- tyle komplikacji i tyle prostoty
- tyle niezwykłości i tyle banału w zdarzeniach
- zwykłość i niezwykłość głównych postaci
- założenie, że wszystko jest takie proste i oczywiste oraz tak skomplikowane i zagadkowe
- życie żywych i umarłych (duch Nathaniela - ojca i wielu postaci drugoplanowych) przeplata się ze sobą; ci drudzy są obecni w życiu pierwszych; w ich snach, marzeniach i wyobrażeniach
- ciało człowieka żywego i martwego - widzimy ich mnogość przez co w pewnym momencie nabieramy spokojnego dystansu do obydwóch
- poznanie drugiego człowieka i kompletne zaskakiwanie się nim
4. kocham sposób prezentowania najważniejszych dla tego serialu wartości: rodziny, poszukiwania własnej tożsamości i swojego miejsca w świecie, tolerancji wobec różnych odmienności..
A jeśli chodzi o rodzinę - nie ma w tym serialu żadnych lukrowanych scen... Ani tych utartych, zwanych "z życia wziętymi"... Bo życie Fisherów JEST ICH i to się czuje od pierwszego odcinka. Jest oryginalne. Możesz odnaleźć coś na swój temat w tych historiach ale równie dobrze możesz nie odnaleźć. To jest nieistotne.
W rodzinie Fisherów ludzie się kochają, nie cierpią, walczą ze sobą, padają niekiedy ostre i mocne słowa, ale nigdy nie ma się wątpliwości, że każda osoba stoi murem za drugą...
5. kocham ideę kategoryzacji śmierci, wyraźnie wyłaniającą się ze wszystkich sezonów: jest śmierć naturalna, spokojna / tragiczna, szokująca / żałosna i przez to smutna / niespodziewana i nagła / gwałtowna / cicha.....
wiele ich..., na przykład:
NA WSTĘPNY KONIEC:
ktoś wpadł na pomysł, aby zrobić kompilację najpiękniejszych scen z serialu... dodałabym do nich o wiele więcej ale... te również mi się podobają:
[wypowiedź jednego z użytkowników Youtube: "What I take from this whole show, is to be yourself. Accept others as they are... Always do better, but most of all - do. Do what your heart tells you to but your mind whispers you can't. Do. Whether you do, or you don't, life won't wait and death will catch up at some point. So while you can, do. Most of all, I think it tries to teach to love. We are all screwed up, I don't know any one who isn't, so try to love one and other... Thanks for posting this!! Loved it!"]
NA WŁAŚCIWY KONIEC:
kocham finałowy odcinek!
ślub Davida i Keitha - tyle czasu się docierali...
śmierć Ruth - Ruth, którą, gdy umierała, wyczekiwał Nathaniel senior i junior
spóźniona miłość buntowniczej Claire, wierna, przysiwawa, która czekała na nią...
wczoraj, dzisiaj i jutro zazębione ze sobą spójnie, pięknie, cicho boleśnie...
I ostateczna konkluzja - wszyscy umieramy.. ale czy to właśnie nie jest powód tego, aby intensywnie przeżyć swoje życie?
Nie widziałam piękniejszego zakończenia serialu....
Posłuchajcie, popatrzcie:
Ps. nie wyczerpałam moich kochań związanych z tym serialem, ani wątków, ani postaci, ani bogactwa tematów, ani ich oryginalności... :-)