piątek, 23 sierpnia 2013

Lubię stare kurwy

K

Kilka dni temu znalazłam się w sytuacji, w której miałam tylko jedną możliwość nietracenia czasu. Mianowicie możliwością tą była książka. Z uwagi na to, że na pierwszego kogoś gdzieś długo czekałam, poprosiłam drugiego kogoś o gazetę. Na widok kolorowych okładek czasopism o dietach cud, przedłużaniu orgazmu, zwalczaniu pryszczy i zapiekance z sezonowych warzyw, zapytałam, czy to wszystko, co jest do czytania. W odpowiedzi dostałam do ręki książkę. I chociaż okładka wzbudziła moją nieufność, po chwili wahania wzięłam ją i poszłam gdzieś. 
Po 35. minutach książkę (ok. 250 stron) uznałam za przeczytaną. Są takie publikacje i takie filmy, z którymi zapoznaję się w trybie - nazwijmy umownie - przyspieszonym. I nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Tym razem też nie.
Ekspresowo potraktowana lektura, to "Rok na Majorce" Anny Klary Majewskiej. Jest to sztampowa opowieść o typowej, lansowanej masowo w mediach, kobiecie sukcesu. Wszystko tu się znajduje - wszystko, co pojawia się na łamach poczytnych babskich czasopism: jest nieudane małżeństwo, jest i kochanek, jest dziecko, jest kariera i modny zawód, podróże zagraniczne; nie zabrakło też wątku geja i romantycznych widoków. Oraz - do czego się ta książka sprowadza - odnalezienia swojej true love, bo przecież, prędzej czy później, dwie połówki jabłka (lub innego owocu, nie pamiętam) muszą się  spotkać. Przeczytałam "od deski do deski" 38 stron tej wypocinki, pocieszając się, że co dziesiąte lub piętnastne zdanie zdarza się jakieś sprawne i w miarę błyskotliwe wyrażenie. Potem czytałam już tylko wybiórczo, czyli ekspresowo. Autorka, pomijając to, że wpisuje się w nurt grocholszczyzny, w nurt powieści z kwiatkami czy wisienkami na okładkach ( jak ta: ), posługuje się równie sztampowym co fabuła, językiem. Wyświechtane porównania, naiwność narracji i silenie się na intelektualizm tworzą razem powieściową menażerię tandet, przewidywalności i aurę enklawy tego, co "dla nas, kobiet", co "pomiędzy nami, super babkami" - w sam raz dla Agat Młynarskich i innych Hanien Bakuł, które doceniły błyskotliwość pisarskiego tworu Majewskiej.

"W owczym pędzie giną owce a ja schodzę na manowce" - śpiewa Maria Peszek. I choć to nie w tym kontekście, pozwoliłam sobie przytoczyć ten cytat odnośnie mnie. Czytając książkę Majewskiej, poczułam się obrażona jako człowiek, który przynależy do rodzaju żeńskiego. Że baby mogą tak babom szkodzić. Z jednej strony potężna machina feminizmu, która chula w naszym kraju, z drugiej strony sztab równych kobitek, które piszą o tym, że hej! właściwie o to nam chodzi: znaleźć chłopa i być szczęśliwą u jego boku! I, hej!, właśnie o tym chcemy pisać! ... Virgina Woolf się w grobie przewraca.

Ja wolę niż. Dzisiaj autentyczność znajdzie się w pijaku Zdzisławie, który pamięta wódkę na kartki i który szarmancko mówi: dzień dobry, chociaż "d" myli mu się z "c". W pani Iksińskiej, która zapierdala na kasie w Biedronce, podczas gdy jej dzieci marzą o wakacjach w Boszkowie. Wreszcie, owa autentyczność znajdzie się w starych kurwach, które więcej filozofi życiowej w sobie noszą niż wszystkie piczki karierowiczki razem wzięte. Stara kurwa prawdę ci powie. Albo że w życiu "piniondz" się liczy (i racja), albo że w życiu ludzie się liczą (też prawda). Stare kurwy są fine. Lista osób autentycznych mogłaby się, oczywiście, wydłużyć.
A w ogóle, o co mi chodzi?
O to, że wolę czytać powieści o ludziach autentycznych. O ludziach z "nizin". O mięsie, o brudach.

Konkludując, robię to za pomocą tego wiersza:

"Czyści"  — Stanisław Grochowiak
Wolę brzydotę
Jest bliżej krwiobiegu
Słów gdy prześwietlać
Je i udręczać

Ona ukleja najbogatsze formy
Ratuje kopciem
Ściany kostnicowe
W zziębłość posągów
Wkłada zapach myśli

Są bo na świecie ludzie tak wymyci
Że gdy przechodzą
Nawet pies nie warknie
Choć ani święci
Ani są też cisi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz