wtorek, 22 kwietnia 2014

wnuczka nazisty

K

Po książkę Jennifer Teege "Amon Mój dziadek by mnie zastrzelił" sięgnęłam z nieskrywaną ciekawością.
Muszę przyznać jednak, że obecnie z rezerwą podchodzę do wszelkich pamiętnikarsko-wyznaniowych publikacji ofiar Holocaustu, które ocałały i które czuły potrzebę podzielenia się swoim dramatem.
Po przeczytaniu trzech - czterech tego typu świadectw ma się już obraz tego, co działo się w tamtych czasach - i właściwie tyle wystarczy. Dlaczego wystarczy? Ponieważ - na szczęście - i tak nie jesteśmy w stanie zrozumieć i uświadomić sobie sensu tych zdarzeń. Możemy jedynie przyswoić wiedzę.
Gdy dziś prowadzę zajęcia z moimi słuchaczami na temat literatury wyrosłej na doświadczeniu Shoah, gdy mówię o tym, że wyznawcy ideologii nazizmu po prostu nie uważali Żydów, Rumunów i innych nacji za ludzi, że zabijali bez mrugnięcia okiem, gdy oglądam z nimi filmy np. o Sonderkommando - wiem, że oni słuchają, przyjmuję tę wiedzę i ... na tym koniec.
Ale historia Jennifer Teege nie jest historią ofiary Holocaustu. Jest opowieścią o takich wartościach jak tożsamość, prawda, więzi międzyludzkie, w tym rodzinne, i , co najważniejsze, można te wartości niejako oderwać od konkretu, czyli od faktu, że Jennifer jest wnuczką jednego z największych zbrodniarzy przeciw ludzkości XX wieku. 
Życie głównej bohaterki - oceniając obiektywnie - może fascynować. Poprzez grozę i tragedię przeszłości, poprzez złożoność psychiki Teege, poprzez jej ciekawe perypetie podróżnicze - przy czym mam na myśli nie tylko podróże geograficzne, ale również te w głąb siebie, również te w głąb owianych zmową milczenia, niesłychanie zagmatwanych relacji rodzinnych, wreszcie - w odmęty historii wycinka Europy, w którym - można wzniośle rzec - Bóg umarł, a który to wycinek nazywał się niemieckim obozem pracy przymusowej w Płaszowie
Publikacja wnuczki Amona Götha  jest również świadectwem wyzwolenia się od przekleństwa rodzinnego, lęków i dramatycznych pytań z nim związanych. Napawa optymizmem. Pokazuje, że nawet nieświadoma swojego stygmatyzującego rodowodu jednostka, dodatkowo zmagająca się z depresją, potrafi wyjść obronną ręką z impasu odkrywania prawdy o sobie samej. Potrafi uzewnętrznić się względem niej i publicznie, bez obawy powiedzieć światu: tak, moje istnienie zapoczątkował jeden z najgorszych ludzi chodzących po tej ziemi. I jednocześnie, będąc przekonaną, że zła nie dziedziczymy w genach, nie pozostawia czytelnikowi wątpliwości, że na tym jej związek z dziadkiem się kończy.

Lekturę zdecydowanie polecam!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz