tytułowa parafraza jednego zdania z wiersza Miłosza jest jednocześnie myślą, która przemykała przeze mnie w trakcie oglądania Ostatniej rodziny. na marginesie dodam, że jestem miło zaskoczona, że ów film jest pełnometrażowym debiutem reżysera.
agnostyczny klimat, który wyłania się z utworu noblisty, daje się odczuć również na ekranie.
wprawdzie Beksiński unikał raczej deklaracji dotyczących wiary czy niewiary, jednak zdecydowanie łatwiej jest rozpoznać agnostyczne - ze skłonnością do ateizujących - akcenty w jego twórczości, wyczytać z publikacji poświęconych artyście a teraz również i z filmu. mistrzowska scena wigilii, podczas której przy jednym stole kobiety się modlą a ojciec z synem rozpakowują prezenty, pokazuje dodatkowo rodzaj kuriozalnej harmonii pomiędzy domownikami - pani Zofia grzecznie pod nosem ucisza męża i syna, jednakże nikt nikogo nie strofuje, każdy robi swoje po swojemu.
Ostatnia rodzina jest sprawnie poskładanym dramatem, w którym akcja ledwie pulsuje, przedstawiana rzeczywistość powoli toczy się przez kolejne dni a kamera przemierza obszar głównie dwóch mieszkań i drogę pomiędzy nimi. ten zdarzeniowy ascetyzm soczyście pogłębia dramatyczność relacji między bohaterami i krystalizuje dogłębnie ujętą problematykę tego, co tkwi w człowieku - artyście. obecność płaskich i "fizycznych" babć w domu buduje cenny kontrast pomiędzy nimi a skomplikowanymi mężczyznami z rodu Beksińskich. owa nietuzinkowość osobowości w przypadku ojca, dzięki doskonałemu warsztatowi Seweryna, ukazana jest nie "na tacy", lecz w sposób zawoalowany. pozornie bowiem Zdzisław jest zwykłym facetem, przy którym trudno zjeść obiad, nie odwracając głowy z lekkim niesmakiem.
laur za arcygrę należy się jednak w pierwszej kolejności Ogrodnikowi. w autentyczność jego Tomasza nie sposób nie uwierzyć od pierwszej sceny, w której się pojawia. neurotyczny, schizujący i depresyjny socjopata spoglądający z pogardą na świat, którego ani on nie rozumie, ani też ów świat zdaje się nie znajdować w sobie miejsca dla niego. i braku tego miejsca bohater jest cały czas świadomy. jego egzystencja jest jak nitka - do ochoczego przerwania w każdym momencie i z byle powodu. jakby z definicji urodził się po to tylko, aby odejść a odejście ulokowane jest w głowie Tomasza jako nagroda.
fabuła Ostatniej rodziny zawiera coś jeszcze. redefinicję piekła jako części składowej, które żyje w każdym człowieku, choć nie każdy ma tyle umiejętności i/lub odwagi, by je okiełznać i przyjąć. rzucić wyzwanie potworowi. każdy z głównych bohaterów wyraźnie się mierzy ze swoim.
matka, bo chce być dobra i troskliwa wobec syna, ale zupełnie nie wie, jak to zrobić i tkwi w bezradności, ciesząc się drobiazgami, jak napływ apetytu u niego. zaś scena, w której Tomasz demoluje kuchnię rodziców na znak buntu przeciwko nadopiekuńczości matki, urasta niemal do symbolicznej. jest desperacką próbą zapanowania nad swoim życiem i jednocześnie krzykiem rozpaczy z powodu świadomości, że jest w tej mierze skazany na klęskę. fabularny finisz opowieści również skłania do infernalnych skojarzeń. i potwierdza fatalizm złowrogiego losu, który zaprojektował tragiczny egzystencjalny finał dla każdego bohatera.
wreszcie, należy wspomnieć o obecności dzieł Beksińskiego w kadrach filmowych. ich surrealistyczny kunszt, znany wielbicielom, idealnie komponuje się z fabularną rzeczywistością i stanowi rodzaj dodatkowego, niemego bohatera zdarzeń.
wreszcie, należy wspomnieć o obecności dzieł Beksińskiego w kadrach filmowych. ich surrealistyczny kunszt, znany wielbicielom, idealnie komponuje się z fabularną rzeczywistością i stanowi rodzaj dodatkowego, niemego bohatera zdarzeń.