Publikuję ciepły jeszcze, dopiero co obrobiony fragment tego, co z rozmachem roi mi się w głowie.
Wrzucam dla zainteresowanych takim potworzeniem również linki do poprzednich fragmentów moich wypocin: numero uno, numero duo.
CHOROBA. POCZĄTEK.
- Starałam się, przecież się starałam, starałam,
starałam…. – bujany fotel poruszał się nerwowo.
Szeptała do siebie jedno zdanie, próbując się uspokoić. Ponownie
sięgnęła po zgniecioną kartkę.
Nienawiść
jest błogosławieństwem.
Dwa tygodnie wcześniej:
- Pani córka jest chora. – psychiatra przybrał minę
sugerującą, że się przejmuje przekazywaną diagnozą.
Zanim przekroczyły próg Poradni, zanim nastał dzień
rozliczeń i rozrachunków, obie siedziały na tarasie. Czarne włosy Bereniki zasłaniały ostry zarys jej policzków. Strzelała palcami. Dźwięk kościstych pstryknięć skrzywił jej twarz.
- Nika, przestań!
- Mamo, ja nigdzie nie pojadę.
- Pojedziesz. Za-tar-gam cię tam choćby siłą.
- Chodzi ci o to gówno na ścianach. Nie jestem
nienormalna. Nie wiem do końca, dlaczego to zrobiłam. Może dlatego, że na
trawniku leżało tyle gówien Czarliego. A może dlatego, że życie jest ogólnie
gówniane.
- Bredzisz! Masz dopiero siedemnaście lat!
- Cóż światłego ma wypływać z tego stwierdzenia,
droga mamo? – Berenika skrzywiła ironicznie usta.
- Zamknij się. Pojedziesz do tego ośrodka. Kurwa,
pojedziesz!
Joanna czuła napływające drgawki. Uświadomiła
sobie, że za chwilę może stracić samokontrolę.
- Nie sięgniesz do twojej magicznej torebeczki? Po tabletki szczęścia?
Do oczu Joanny napływała wściekłość.
- Nie krępuj się. Wiem, co łykasz. Co dzisiaj w
menu? Doksepina?
Oczy Bereniki zaszły czarną, spokojną obojętnością.
Wpatrywała się w matkę wyczekująco.
Szersze źrenice. Berenika skierowała wzrok niżej. Rozchylające
się usta. Niżej. Niespokojna klatka piersiowa. Unosi ciężar oddechów coraz
szybciej. Jeszcze niżej. Palce obu dłoni zachodzą jeden na drugi w ciasnym
uścisku. Z powrotem na usta. Ulotny dźwięk zaciskającej się szczęki.
- Żmija, nie dziecko.
- Oczywiście. Ale nigdzie nie pojadę. Zapamiętaj
moją decyzję.
Berenika wstała. Skierowała powolne kroki do
salonu. Wyjęła z kieszeni kluczyk. Drzwiczki zakazanej szafki zaskrzypiały
smutno. Wyjęła kilka listków rozmaitych tabletek.
- Mama weźmie.
Położyła je na stole. Joanna jednym szybkim ruchem
zrzuciła lekarstwa na podłogę.
- Wynoś się żmijo. – wycedziła cicho przez
zaciśnięte zęby.
- Jak sobie życzysz. Nigdzie nie pojadę. Zapamiętaj
moją decyzję.
Joanna cztery razy zmieniała zamek w szafce na
swoje prywatne rzeczy. Bezskutecznie.
- Pani córka jest chora.
Odłożył dokumentację na biurko. Spojrzał na Joannę.
Chwila zawahania. Patrzyła na niego wyczekująco.
- Cierpi na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Jest
to choroba... – Joanna uniosła na sekundę otwartą dłoń i opuściła.
- Nie musi pan tłumaczyć. Wiem, co to jest. Jakie
zalecenia?
- Zanim przejdziemy do zaleceń, chciałbym wrócić do
tego, o czym mówił pani mąż. O obciążeniu genetycznym. Zapoznałem się z pani
kartoteką. Chciałbym również zweryfikować wszystkie niepokojące informacje na
temat sytuacji rodzinnej. Ligia mówiła, w ramach wywiadu, o niepokojących, w
moim odbiorze, incydentach domowych. Chciałbym również…
- Czy mógłby się pan wyrażać precyzyjnie?
Szybkie, wzajemne taksowanie się wzrokiem.
- Tak, oczywiście. Czy zamykała pani kiedykolwiek
Berenikę w piwnicy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz