K
jakiś czas temu usunęłam swoje konto na facebooku. może Szanownemu Czytelnikowi ten komunikat wydać się mało godnym jakiejkolwiek rozwagi. jednakże dla mnie było to rozstanie z czymś, od czego byłam uzależniona. i chciałam podzielić się tutaj przemyśleniami człowieka na odwyku. założyłam je w 2010 roku i byłam aktywną uczestniczką tego społecznościowego medium. myślę, że każdy w miarę inteligentny człowiek - użytkownik facebooka zdaje sobie sprawę z ułudy, jaką buduje tego typu zjawisko w internecie. ale na co dzień nie bardzo jest czas / chęć na to, by roztrząsać ten problem. z facebookiem po prostu się żyje. w telefonie, na tablecie, laptopie. w domu, w pracy, na wakacjach, na imprezie i w wielu innych miejscach, w których spędza się czas. raczej nikt lub mało kto pyta, dlaczego tak jest. działa w tej kwestii argument "wszystkich". "wszyscy mają". "wszyscy udostępniają". "wszyscy przeglądają".
poniższe uwagi są wyłącznie wypadkową moich doświadczeń i przemyśleń człowieka zbliżającego się do czterdziestego roku życia. można się z nimi nie zgadzać. nie sięgałam po rozważania socjologów i psychologów.
1. facebook jako przynależność do ogromnej społeczności.
na ile ten argument działa, trudno mi stwierdzić, ale działał w jakimś stopniu na mnie. należę do ludzi, którzy niespecjalnie udzielają się towarzysko "w realu". ponieważ nie lubię, ponieważ uważam to za stratę czasu, ponieważ jestem w jakimś stopniu aspołeczna. mierżą mnie wszelkiej maści knajpy i hałas. czuję się w nich nieswojo. przestrzeń wirtualna była dla mnie zatem idealnym miejscem na realizowanie moich potrzeb związanych z życiem społecznym. przede wszystkim dlatego, że miałam ją pod kontrolą. mogłam zakończyć rozmowę w dowolnym momencie, nie tłumacząc, dlaczego to robię. udostępniałam na swojej tablicy takie informacje, jakie chciałam. i mogłam je w każdej chwili edytować lub usunąć. z drugiej strony brałam udział w aktywności moich znajomych, wiedziałam, co u nich się dzieje, czasami te informacje przekraczały zakres moich zainteresowań, szczególnie gdy dana osoba wylewnie uzewnętrzniała swoje życie prywatne, niemal intymne. niemniej jednak wiedziałam, co słychać np. u znajomego artysty grafika, który wraz z żoną przeprowadził się z Berlina do USA, gdzie moi znajomi byli na wakacjach, co danego dnia robili, co jedli, co oglądali, czego słuchali, co polecają. ktoś zdał egzamin na prawo jazdy, ktoś skończył studia podyplomowe, komuś urodziło się dziecko etc... byłam na facebooku częścią tego procesu przepływu informacji. mogłam skomentować, polubić. wziąć udział w dyskusji. lub po prostu pośmiać się.
2. facebook jako miejsce fałszywych pochwał.
zasadniczo w tej przestrzeni nie spotkałam się z tym, by ktokolwiek skrytykował zdjęcie swojego znajomego. albo to, gdzie był na wakacjach, albo jaki ma samochód. każde zdjęcie dziecka jest z niepisanej zasady lajkowane, bombardowane cukierkowymi emotikonami i komentarzami typu "słodziak". zdjęcie może być beznadziejnej jakości i może przedstawiać wyjątkowo brzydkie dziecko. albo parę, która stoi na tle jakiejś tam plaży po zmroku, która mogłaby być plażą gdziekolwiek, ale podpis pod zdjęciem brzmi: "Rodos". to nie ma znaczenia. jest jakaś domyślnie skodyfikowana lista zasad, według których się reaguje. podobnie jest ze zdjęciami profilowymi lub ślubnymi. osoba / para może wyglądać wyjątkowo beznadziejnie i brzydko, ale to nie zmienia faktu, że reakcje będą zawsze pozytywne. ewentualnie niektórzy użytkownicy powstrzymają się od reakcji. czasami zdarzało mi się spotkać żartobliwe komentarze typu "stary ale masz tu przepity ryj". i to raczej na profilach młodych osób (do 25 r. ż.), ale ponieważ był to żart, adresat nie czuł się na serio obrażony. oczywiście na forum.
3. facebook jako źródło informacji o świecie.
poprzez swoje konto na przestrzeni lat polubiłam ponad 1000 stron. zarówno tych dotyczących kultury i ludzi kultury, jak i tych, które były kontami serwisów informacyjnych z kraju i ze świata typu The Independent, Frankfurter Allgemeine Zeitung, Gazeta Wyborcza, fundacji, instytucji, organizacji działających na rzecz ludzi i zwierząt. gdy dorwałam się do telefonu w ramach jakiejkolwiek przerwy od czegokolwiek, wpadałam w zachłanne scrollowanie i pochłanianie rozmaitych informacji, które z polubionych stron wyświetlały mi się na "wallu". niekiedy w domu, w wolnym czasie włączałam facebooka "na chwilkę" i robiłam jak wyżej - po czasie kapując się, że spędziłam na tej czynności godzinę. gdy nadszedł czas bezpardonowej samooceny, która doprowadziła mnie do decyzji o usunięciu konta, zdałam sobie sprawę, że robiłam sobie śmietnik z głowy oraz że - co najmniej - połowa zaczerpniętych informacji tylko przeleciała mi przez myśli, nic do nich nie wnosząc.
4. facebook jako przestrzeń kreowania własnego wizerunku.
wydaje mi się, że byłam na tym koncie trochę "lepsza" niż jestem w rzeczywistości. nie chodzi mi o wizerunek zewnętrzny, ponieważ akurat nie miałam potrzeby, by bombardować znajomych swoimi zdjęciami. jeśli już to były zdjęcia profilowe, które identyfikowały mnie ze mną. oczywiście te, które uważałam za najbardziej udane. fotografia potrafi wydobyć z człowieka urok. odpowiednie oświetlenie, ujęcie, bardziej lub mniej zaawansowana obróbka. i okazujemy się piękni lub przynajmniej bardziej atrakcyjni niż na co dzień. chodzi mi o wizerunek mnie jako człowieka złożonego z określonych poglądów. brałam udział w tych dyskusjach, w których wiedziałam, że "zabłysnę" a moje sądy spotkają się z poklaskiem i - czasami również - z podziwem. gdzieś w głębi łechtało to moje ego. dziś postrzegam to jako potrzebę niskich lotów i budowanie sobie fałszywego uznania. dlaczego fałszywego? a jakie znaczenie w codziennym życiu tak naprawdę może mieć to, że Iksiński z Warszawy i czterdzieści kolejnych nieznanych mi osób "lubi" moje przemyślenia na jakiś tam temat?
5. facebook jako ekshibicjonizm i podglądanie innych
przyznam, że obie czynności miałam pod kontrolą do samego końca mojej obecności na tej stronie. nikt nie znalazł informacji ani zdjęć dotyczących mojego najbardziej osobistego życia. ani nie miałam takiej potrzeby, ani nie uważałam tego za rozsądne. chętnie dzieliłam się zdjęciami z miejsc odwiedzonych na świecie i w kraju, które sama robiłam itp.
ale na pewno dałam się poznać w zakresie poglądów m.in. politycznych i religijnych, a ponieważ mam je radykalne, mogłam sobie niejednokrotnie zaszkodzić - chociażby na gruncie zawodowym. na szczęście tak się nie stało. dziś, gdy myślę o wszystkich dyskusjach, w których wzięłam udział, ogarnia mnie gorzki śmiech. nie sądzę, bym kogokolwiek do czegokolwiek przekonała. odwrotnie również się tak nie stało. może z jednym wyjątkiem. [Tomasz, jeśli czytasz ten tekst, mam na myśli Ciebie i Twój piękny humanizm...]
za to korzystałam z możliwości podglądania innych - przeważnie w celach związanych z moją pracą. chętnie też oglądałam zdjęcia z podróży znajomych globtroterów, ponieważ nie tylko były jakościowo zachwycające, ale również dlatego, że treść ich stanowiło odwiedzane miejsce a nie twarz czy sylwetka zajmująca 3/4 fotografii. tę ostatnią z wymienionych czynności w ramach użytkowania facebooka postrzegam jako najmniej szkodliwą. ale prawdą jest też, że oglądałam te zdjęcia nie dlatego, że akurat potrzebowałam się dowiedzieć, jak podróżuje się np. po Islandii, ale dlatego, że "wpadły" mi przed oczy, gdy znajomy je udostępnił.
6. chwilowość facebooka
taki charakter mają media społecznościowe. wszystkie informacje mniej lub bardziej ważne, zdjęcia, złote myśli, obrazki itp. itd., które się udostępnia, po kilku dniach odchodzą w niepamięć, na ich miejsce pojawiają się kolejne. trwa nieustanny, olbrzymi przepływ istotnych i śmietnikowych komunikatów. ktoś na chwilę zabłyśnie, ktoś na moment jest na językach, po krótkim czasie przestaje, odchodzi w niepamięć, ktoś inny zastępuje jego miejsce. w szerszym kontekście m.in. czasowym to wszystko nie ma znaczenia. jest złudne. właśnie chwilowe. i nijak ma się do rzeczywistości, która czeka, gdy odłoży się telefon, tableta, laptopa.
przyłapuję się na tym, że dzień po dniu brakuje mi czynności przeglądania facebooka i zapewne ten stan jeszcze jakiś czas potrwa. brakuje mi też owego złudnego wrażenia, że jestem częścią jakiejś społeczności, do której należałam bez większego wysiłku i bez specjalnych zabiegów. telefon bez messengera zauważalnie zamilkł. odzywają się jedynie ci znajomi, z którymi utrzymywałam kontakt bez facebooka. reszta pozostała w świecie wirtualnym.