dziś w drodze powrotnej z pracy zachciało mi się nagle przysiąść na ławce i pogapić się na symbiozę kaczek, kawek i gołębi w miejskim parku, którego serce stanowi niewielki zalew. sytuuję się w tej potrzebie pomiędzy dziadkami tuptającymi do ławek jak do przystani wytchnienia a nastolatkami, których rzesze zasiadają przy stawie, by poprzeglądać internet w telefonach i pośmiać się z czegoś tam. dziadkowie i babcie mają twarze otwarte na przechodniów, na ostatnie podrygi słońca, na szmery i stuki ulic, na szelest liści, na drganie wiatru. nastoletni ludzie zamykają się w przestrzeni multimediów i we własnych wybuchach młodzieńczej witalności, w znaczących dla nich rozmowach o niczym. okolica jest tylko dodatkiem. ot - różnorodność percepcji rzeczywistości.
w drodze do domu mijałam kasztanowce. bez namysłu zboczyłam z drogi i pakując się na trawnik, zaczęłam szukać kasztanów. znalazłam jednego i z bananem na gębie go podniosłam. odłożyłam torbę z laptopem na trawę i szukałam kolejnych. niebawem kątem oka zauważyłam ciekawskie spojrzenia jakiejś pani i jej dzieci. ona też zbierała kasztany. dla nich, do szkoły na zajęcia. nagle dopadła mnie myśl, że stoję w trawie, w butach na obcasie, w stroju "biurowym", nieopodal leży torba z laptopem. popatrzyłam na mamę z dziećmi i niespodziewanie zrobiło mi się głupio. konwencja, która dziś tworzyła mnie zewnętrzną, zupełnie nie pasowała do czynności biegania po trawie za kasztanami. zostawiłam w dłoni pierwszego znalezionego, wzięłam torbę z laptopem i poszłam do domu.
teraz siedzę sobie na balkonie i myślę, że powinnam mieć to wszystko w dupie. skoro miałam ochotę zbierać kasztany, to powinnam zbierać. jak bardzo społeczne konwencje mają wpływ na moje życie? co by się stało, gdybym zdjęła botki na wysokich obcasach i łaziła po trawie w skarpetach, w parku? czy ktoś uznałby mnie za "pomyloną? a jeśli tak, to dlaczego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz