K
Nie, nie mam nowotworu złośliwego albo przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Ale skoro zajrzałaś / -łeś tutaj nie tylko z ciekawości, to zostań, doczytaj do końca (jak z ciekawości - też zostań i doczytaj).
Kupiłam sobie dzisiaj dwie książki - wyczekiwany dziennik Gombrowicza "Kronos" oraz "Chustkę" Joanny i Piotra Sałygów. Nie sądziłam, że ta pierwsza lektura przegra z drugą, jeśli chodzi o kolejność czytania. Właściwie, to "Chustkę" kupiłam na prezent, ale po kilku przeczytanych stronach wiedziałam już, że to będzie moja książka a jutro kupię jeszcze jeden egzemplarz na rzeczony prezent.
Z historią Chustki zetknęłam się jakiś czas temu poprzez bloga, którego prowadziła. To właśnie Joanna Sałyga miała nowotwór złośliwy. I odeszła. Celowo nie piszę "umarła" - gdybyś przeczytał/-ła jej bloga lub sięgnął/-ęła po książkę, zrozumielibyście, dlaczego. Joanna już drugi raz zainspirowała mnie do napisania tekstu (pierwszy był ten).
Jako - przyznaję chyba po raz pierwszy - człowiek ze skłonnościami depresyjnymi, żyjący od wielu wielu lat w bliskim związku z hipochondrią, zawahałam się, myśląc, czy powinnam sięgać po książkę, w której autorka opisuje swoje zmagania z ciężką chorobą. Pamiętam, jakim psychicznym impaktem była dla mnie publikacja Tamary Zwierzyńskiej-Matzke "Czasami wołam w niebo". Mimo obaw, postanowiłam czytać. Jestem w połowie lektury i nie mogę wyjść z zachwytu....
Joanna Sałyga miała tę rzadką umiejętność formułowania błyskotliwych zdań, celnych ripost i miała ironiczno-serdeczne poczucie humoru. Była niesłychanie silnym człowiekiem - czytając jej przemyślenia, ma się tą pewność. Nie spodziewałam się zupełnie, że w trakcie lektury roześmieję się tubalnie. I że TAKA książka może zawierać zabawne fragmenty. Postanowiłam zacytować jeden przykład - Joanna była po poważnej operacji usunięcia żołądka i śledziony:
"otóż połknięcie choćby maleńkiego kęsa czegokolwiek (...) bez polania (...) dużą ilością picia skutkuje makabrycznie bolesnym zatkaniem się. gdy rurka klopsuje, wyję z bólu, łapiąc rozpaczliwie powietrze i toczę pianę z pyska, kręcę młynka rękami, zwijam się w kłębek oraz rzucam kurwami. remedium stanowi intesywne klepanie po plecach, tak aby odblokować rurkę. mam już odbite plecy od walenia. wczoraj zatkałam się kawałeczkiem jabłka. popicie go nie pomogło. ani popicie picia większą ilością picia. byłam sama w domu, nie było nikogo, do kogo mogłabym dopełznąć, błagając o ratunek. postanowiłam uratować się sama. nieoceniona okazała się wielka warząchew, której zwyczajowo używam do mieszania bigosu. kilka ciosów w plecy drewnianą łychą odblokowało rurkę.
w związku z powyższym rozpatruję możliwość noszenia w torebce utensyliów kuchennych, którymi w razie potrzeby mogłabym się na ulicy pierdolnąć w plecy - bo przecież nie będę zaczepiać przechodniów, charcząc prośbę: czy mógłby mnie pan postukać po plecach, ponieważ nie mam żołądka "
Wiem, że druga połowa tego pamiętnika będzie najtrudniejsza. Ale nie mogę i nie chcę wycofać się z czytania i jednocześnie towarzyszenia myślom kogoś, kto w tak niesamowity sposób walczył w życiu z potworem zżerającym od środka.
"Chustka" jest też bardzo wzruszającym świadectwem miłości rodzinnej - matki do synka, synka do matki ("mamusiu, miej ten odruch, ja będę cię masował po pleckach (...) jesteś chora, przyszedłem cię potrzymać za rączkę. mogę trzymać delikatnie albo ściskać, jak wolisz?) oraz miłości dwojga ludzi, którzy się odnaleźli i spędzając ze sobą niespełna trzy lata, przeszli przez ogień cierpienia, przekuwając w nich to, co ich łączyło, w głębokie uczucie i porozumienie dusz.
Nie napiszę nic odkrywczego, jeśli przypomnę, że tego rodzaju książki powodują w człowieku lawinę pytań, pozwalają na dokonanie własnego rachunku sumienia. Oswajają ze słowem "umieranie" - współcześnie budzącym coraz większy strach. Joanna umierała, walcząc. Walczyła, umierając. Bez patetyczności, bez religijnych wtrętów. Ale niesprawiedliwe byłoby sprowadzenie jej drogi do znaku memento mori czy też vado mori. Wiele razy przewija się w tym pamiętniku myśl: carpie diem. Oraz postulat czerpania radości ze wszystkiego, co nas otacza. I nie chodzi o to, że osobom dotkniętym terminalną chorobą zmienia się punkt widzenia rzeczywistości, bo wiedzą, że umierają. Wszyscy umieramy. Ja też. Ty też. I jutro może nas już tu nie być. Więc naprawdę nie w tym rzecz. Rzecz jest w tym, że czerpanie radości, ale takiej głębokiej, prawdziwej, ze wszystkiego, co nas otacza, jest sztuką. Tej umiejętności nikt nie dostał w nagrodę za ciężkie życie. To jest zadanie. Które, jeśli zaczniemy wykonywać, poczujemy pełnię. Zdarzyło mi się kilka razy ją czuć. W trakcie czytania "Chustki" przypomniałam sobie, że zbyt rzadko.
Na koniec wrzucam okładkę książki z gorącym poleceniem kupna i przeczytania tego niezwykłego świadectwa człowieczeństwa. Oraz film, w którym możecie zobaczyć Joannę. Do tematu jeszcze powrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz