K
Wiem, chamski tytuł posta. Wiem, przesadziłam. Wiem, to nie przystoi. Wiem, wiem, wiem...
I mam to w dupie.
Niekiedy ostra bezkompromisowość popłaca. Stosowana chociażby po to, aby sobie ulżyć. Tak w duchu.
I na blogu ;) Kto nie używa słowa "pierdolić" w rozmaitej konfiguracji - ręka w górę.
Ale do rzeczy. Ad rem.
W mieście, w którym mieszkam, jest hotel, w którym regularnie bywam. W którym regularnie spędzam czas. Jem obiadokolacje, piję drinki dla rozluźnienia. W samotności. I w którym od jakiegoś czasu męczył mnie przedstawiciel handlowy. Być może jest on nawet jakimś tam dyrektorem handlowym albo cholera-wie-czym. Coś w tym stylu. W każdym razie reprezentuje firmę, która w tym hotelu ma pokazy. Perfum i nie wiem, czego jeszcze. Jakaś szarlataneria, która próbuje umiejscowić się na rynku / wypracować sobie na nim miejsce, mimo że ten rodzaj sprzedaży w USA świętował swoje górne szczyty efektywności w latach - chyba - siedemdziesiątych? Mogę się mylić. W każdym razie ów przedstawiciel handlowy albo cholera-wie-kto, nazwę go umownie: Bolek, ma do ludzi podejście otwarte. Baaardzo otwarte. Wszyscy są w jego mniemaniu - takie mam wrażenie - cool smoothy talkie-talkie. Dlatego też traktuje ludzi protekcjonalnie, jak "dobry wujek", który dla każdego ma życzliwe słowo. Do zrzygania obłudne.
I nagle Bolek musiał zrewidować swój styl "publicznego" bycia. Ale od początku.
Pierwsza i druga i trzecia nasza interakcja: (czwartej nie było, bo zatrybił)
Ja sobie jem obiadokolację w spokoju i we własnym towarzystwie. Bolek przechodzi obok, pochyla się nazbyt poufale, rujnując moją przestrzeń prywatną, zaciąga się zapachem makaronu z pomidorami i innymi niezwierzęcymi specjałami (dla przypomnienia na marginesie: jestem wegetarianinem) i odzywa się do mnie fałszywie protekcjonalną nutą: "mmmmm, ale pysznie pachnie, sam bym zjadł!". Zanim skierowałam oczy w jego facjatę, odliczyłam na szybko "raz - głęboki oddech - dwa - głęboki oddech... itd". Odwróciłam się do Bolka i posłałam mu jedno z moich naturalnych, sukowatych spojrzeń. Niestety, nie skumał od razu. Dopiero po trzecim razie w przeciągu trzech - czterech tygodni (!). Za każdym razem jego fałszywie wymuszony uśmiech na przytłustawej twarzy uwalniał we mnie pokłady agresywnej irytacji. Za każdym razem miałam ochotę wycedzić przez zęby "spieprzaj kmiocie" i tego nie robiłam, wyćwiczona przez normy międzyludzkiej komunikacji. Nawet zaczęłam unikać wizyt w hotelu w czwartki - czyli w dniu, w którym firma, którą reprezentuje Bolek, miała i ma swoje pokazy.
Aż w końcu go oświeciło. Nie jestem cool smoothy talkie-talkie i nie lubię chit-chatów z obcymi.
Dał mi spokój. Tak prawie. Teraz, gdy mnie mija, rzuca tylko "do widzenia" albo "dobranoc". Co ważne, w jego głosie słychać nadal protekcjonalność oraz domieszkę złośliwości i jakiegoś rodzaju litości. Tak jakby mu się zdawało, że należy mi współczuć.
I dlatego pierdolę przedstawicieli handlowych.
Nie wszyscy przedstawiciele handlowi tacy są, ale masz racje, zboczenie zawodowe po jakimś czasie powstaje i kontakty z innymi ludzikami staje inne.
OdpowiedzUsuńJa z racji wcześniej wykonywanego zawodu zaczęam strasznie nawijać i nie raz usłyszałam od znajomych" ucisz sie wreszcie".
Moim skromnym zdaniem trzeba na takich ludzi patrzeć z przymrużeniem oka a w sytuacji, gdy czujemy się zagrożeni po prostu powiedzieć "SPIEPRZAJ" i to wsio.
Fajny post pozdrawiam.
dziękuję :) oczywiście, wiem, że nie należy wrzucać do jednego worka wszystkich przedstawicieli handlowych. i zgodzę się, że jest coś takiego jak zboczenie zawodowe! uważam też za niesłychanie impertynenckie niespodziewane spoufalanie się z obcym człowiekiem w hotelu. akurat ten przypadek, który wyżej opisałam, nie pozostawił mi żadnej wątpliwości - zagadywanie ze strony Bolka było fałszywie uprzejme oraz komunikacyjnie bezsensowne. o tempora, o mores! ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
Karmel