środa, 23 stycznia 2013

"Hobbit", czyli tam i (nie chcę) z powrotem

K


Miałam ostatecznie nie pisać nic o "Hobbicie", ale przeczytałam bardzo krytyczną wypowiedź mojej bliskiej znajomej na temat tego filmu, której doświadczenie filmowe oraz zdanie na ów temat ma dla mnie znaczenie. Mianowicie stwierdziła m.in. że "Hobbit" jest filmem nierównym. Nie wiem, czy Szanowni Czytelnicy zgodzą się z tą uwagą; ja zastanawiałam się nad nią i jakoś nierówności w tym obrazie nie widzę. Może dlatego, że jestem krótkowidzem i gdyby nie soczewki, nie widziałabym prawie nic!


"Władca pierścieni" przyzwyczaił nas do rytmiki zdarzeń i ich dynamiczności, szczególnie w scenach batalistycznych. Jeśli z tej perspektywy patrzeć by na "Hobbita", rzeczywiście może się on wydać "rozwleczonym". Jednakże, czy to, że film jest spokojniejszy, mniej dynamiczny musi świadczyć o nim źle? Jeśli spojrzeć na historię Bilba z innej perspektywy, może okazać się, że owe pozorne wady fabularne są w rzeczywistości jej atutami.
Uważam, że "Hobbit" jest opowieścią przede wszystkim o wartościach. Traktuje bowiem o przemianie statecznego domatora, przywiązanego do swoich rzeczy i spiżarni w domu w wędrowca, który nie zawaha się zdobyć na szaleńczą odwagę. Opowiada o przemianie lekko tchórzliwego hobbita w walecznego i sprytnego przyszłego włamywacza. Bilbo przypomina sobie o tym, że w jego żyłach płynie również krew Tuków i że drzemią w nim możliwości, o których istnieniu nie miał pojęcia.
Jest to opowieść, jak napisałam, o wartościach, ale również o grzechach. Chodzi oczywiście o krasnoludów, którzy tak pokochali złoto, że ściągnęli na siebie klątwę w postaci smoka, którego owo złoto zwabiło. Chciwi i chełpliwi brodacze stracili nie tylko drogocenny kruszec, ale coś o wiele ważniejszego - stracili dom i skazani zostali na tułaczkę. I ten argument ostatecznie pozwolił Bilbowi całym sobą zaangażować się w wyprawę po odzyskanie tego domu dla krasnoludów, ponieważ dla niego żywot banity byłby najgorszym z możliwych życiowych doświadczeń. To właśnie wartość swojego miejsca na ziemi pozwala całej drużynie się zjednoczyć. Dlatego Jackson spowolnił tempo zdarzeń w "Hobbicie", pozwalając widzowi na zauważenie tej jednej dominanty, która jest osią startową - swoistym motorem akcji. Utracony dom.

Po "Władcy pierścieni" zniknęły już obawy tyczące się tego, czy Jacksonowi uda się odzwierciedlić bogactwo tolkienowskiego świata. Plastyczna precyzja skonstruowanych stworzeń, rozległe, panoramiczne  widoki i złożoność postaci w "Hobbicie" potwierdzają słuszność przekonania, że to właśnie ten reżyser miał się przymierzyć ponownie do odtworzenia fantastycznej rzeczywistości wykreowanej przez autora "Silmarillionu".  Warto zwrócić uwagę na to, że ekipa tworząca "Hobbita" nie ograniczyła się wyłącznie do tytułowej powieści; Jackson w jednym z wywiadów poinformował, że mieli dostęp do notatek Tolkiena, dostarczających dodatkowych informacji, które postanowiono wykorzystać w trylogii filmowej.
Wracając do fabuły, uważam, że wyraźne nawiązanie do historii pierścienia w historii o utraconym domu krasnoludów było bardzo dobrym pomysłem; poprzez początkowe sceny - wzmianki został zbudowany swoisty pomost spajający te dwa światy i potwierdzający ich wzajemną korelację.

Od pierwszych minut, gdy na ekranie pojawia się Martin Freeman, ma się nieodparte wrażenie, że jest to najlepszy aktor wybrany do roli Bilba. Fizyczne podobieństwo do "starego" Bilba, spryt oraz poczucie humoru postaci wykreowanej przez Freemana nie pozostawiają wątpliwości - wybrano idealnego aktora.
Dodatkowo, Martin wyposażył niziołka w odrobinę angielskiego dystansu i powściągliwości - można je zauważyć wielokrotnie, m.in. podczas "szturmu" krasnoludów na Bag End czy w czasie wyrosłych konfliktów i spięć pomiędzy kompanami podróży. I niewątpliwie, freemanowy Bilbo poprzez swój sposób bycia jest zabawny. 
Chciałabym również zwrócić uwagę na postać Thorina Dębowej Tarczy. Nie wiem, czy to był celowy zamysł, czy jedynie przypadek, ale nie ulega wątpliwości, że z wielu względów jest on odpowiednikiem Aragorna. Już przez sam wygląd Richarda Armitage'a wystylizowanego na wyjątkowo urodziwego krasnoluda: 

Ale nie tylko z tego względu. Jest on odosobniony od reszty bohaterów, często zadumany, poważny, dumny i skryty, prawie się nie uśmiecha a jeśli to czyni, to bardzo powściągliwie. Oraz cechuje się niesłychaną odwagą i walecznością.
Osobiście dodam, że hipnotyzująco-przeszywające spojrzenie Armitage'a długo pozostaje w pamięci. Jego Thorin jest postacią niezwykłą. Królewską.

Na koniec słowo o muzyce. Howard Shore został ponownie poproszony o skomponowanie ścieżki dźwiękowej do tolkienowskiego filmu. I w tej kwestii Jackson chciał zbudować rodzaj pomostu pomiędzy fragmentem świata okupowanego przez Saurona i Smauga. Muzyczny klimat w "Hobbicie" przypomina ten znany i ceniony we "Władcy pierścieni". Kompozycje Shore'a nadają odpowiednią rangę zdarzeniom, będąc ich partnerem. Zaś pieśń śpiewana przez krasnoludów to niewątpliwy muzyczny lejtmotif tego filmu - budujący nastrój pełen niesamowitości. Posłuchajcie:









piątek, 18 stycznia 2013

Jezus Maria Peszek MANIFESTUJE, KONTESTUJE I NIE PLUJE

K

Nie spieszyłam się z tym artykułem, ale wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała / miała potrzebę tę płytę skomentować. Uważam bowiem, że tego rodzaju manifesty artystyczne i światopoglądowe są Polsce, niestety, potrzebne. Dlaczego niestety? Spróbuję to wyjaśnić nieco później. 

-  "streszczenie" utworów

Nie sposób odbierać tę płytę z przymrużeniem oka. Maria nie 'mruga' do odbiorcy, jak to robiła w poprzednich albumach. Używa 'poważnych' słów a aluzje i igraszki słowne nie spełniają roli inteligentnego upiększacza tekstów, lecz niosą ze sobą ważne treści. Gdybym miała pogrupować tematy podjęte na tym krążku, zrobiłabym to tak: 
1. Rozprawa z ojczyzną. Jak Gombrowicz pisał o synczyźnie, pomyślałam, słuchając tekstów Peszkówny, o córczyźnie. Jaki cel ma prowokacyjne neologizowanie słowa "ojczyzna"? Taki cel, aby nabrać dystansu, spojrzeć (samo)krytycznie a przez to wprowadzić nieco świeżego powietrza w zatęchłą prawomyślność. I może jeszcze po to, aby nieco spokornieć. Po wykonaniu tychże czynności, można spojrzeć na swój kraj nie tylko z sympatią, ale również z otwartością na inność, która niczemu nie zagraża. 
Peszek wyśpiewuje:
"płacę abonament
 i za bilet płacę
 chodzę na wybory
 nie jeżdżę na gapę
 tylko nie każ mi umierać
 tylko nie każ nie każ mi
 nie każ walczyć nie każ ginąć
 nie chciej Polsko mojej krwi"
Chyba najwyższy czas, aby nasz kraj uwolnił się od martyrologiczno-sentymentalnych naleciałości z poprzedniej epokio której niewątpliwie należy pamiętać, ale która już minęła. Chyba najwyższy czas odrzucić etos bohatera walczącego za kraj, etos Matki Polki itp. I wreszcie, chyba najwyższy czas stać się po prostu obywatelem? Bo "lepszy żywy obywatel niż martwy bohater". Przypomniała mi się w tym miejscu świetna piosenka z płyty "Miasto mania", w której autorka już ów temat poruszyła:

Chciałam jeszcze zwrócić uwagę na to, że Maria mieszka w Polsce, wydała płytę w Polsce i o Polsce rozmyślała. A to o czymś świadczy. 
W innej piosence autorka śpiewa "boli mnie Polska, wisi mi krzyż". Mnie Polska w postaci agresywnych krzykaczy również boli a sprawa z krzyżem (przed Pałacem Prezydenckim czy w miejscach publicznych typu szkoła, sejm itd.) również mi wisi. Bo to, co wyprawiali rydzykostronniczy, to była profanacja tego religijnego symbolu.
Jakgdyby była świadoma tego, co może ją czekać po premierze płyty, ironicznie i autotematycznie wyśpiewuje:
 "Ja niedobro narodowe
 ja pod skórą drzazga
 samo mięso duszy
 ja porno ja miazga
 ja czarny kot
 ja wściekły pies
 ja chwast i ja blizna
 i ja niechcianych słów
 jedyna ojczyzna
 Dla was drapię
 strupy myśli
 dla was w supły
 wiążę słowa
 dla was śpiewa
 pieśni z pleśni
 śmieciowa królowa
 kundle odmieńcy
 śmieci wariaci
 obywatele degeneraci
 ej duszy podpalacze
 róbmy dym"
2. Walka z depresją. W jednym z wywiadów autorka wyznała, że przechodziła przez ciężki okres w swoim życiu. I jako człowiek dała temu świadectwo. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że nie było łatwo po przezwyciężeniu depresji wrócić do tych chwil i pisać. Ale być może był to rodzaj ostatecznego oczyszczenia. Człowieka, który sam rzucił wyzwanie temu, co odbierało mu chęci do życia. Czysty humanizm!  Oto swoiste credo osoby emocjonalnie 'połamanej', której udało się 'poskładać': "Zbankrutował mi dzisiaj cały świat  już wiem jak się traci na giełdzie rozpaczy"... "Tnę się w kawałki, tnę się, kaleczę Do zobaczenia na tamtym świecie".... "Taka jestem dziś zmęczona Tak mi dzisiaj bardzo źle Już nie mogę, ja umieram Już nie mogę, nie! Załamanie nerwowe, dzwoń po pogotowie"...."ej, czy ktoś wie, jak tu jest na samym dnie".....
3. Manifest człowieka rodzaju żeńskiego. Wciąż w naszym kraju kobieta, która nie chce mieć dzieci, jest postrzegana co najmniej dziwnie - może jest chora? może nie może? Oczywiście, niemożliwe jest, aby mogła NIE CHCIEĆ, ponieważ osoba płci żeńskiej staje się w pełni kobietą, gdy urodzi dziecko. W Polsce ten etos kobiety nadal pokutuje, zaś nie-matki są postrzegane jako 'odstępstwo od reguły'. Tymczasem Maria śmiało wyznaje: "Nie wiem czy chcę rozmnażać się nie wiem czy chcę ciąg dalszy swój mieć Kocham cię najbardziej na świecie ale nie chcę mieć dzieci nie chcę być matką" I przypomina w ten sposób, że kobieta jest przede wszystkim człowiekiem, który niekoniecznie musi być obarczony powinnościami biologiczno-społecznymi i ma prawo wyboru. Podoba mi się to....
4. Manifest ateisty.  Ateista nie jest złym człowiekiem. Nie jest szatanem. Jest człowiekiem, który ma inny światopogląd na religię. Nie jest zagrożeniem dla wierzących - jakoby pod jego wpływem mogli zwątpić czy przestać wierzyć. Kiedyś przeczytałam następującą wypowiedź ś.p. księdza Tischnera - parafrazuję: nie spotkałem człowieka, który straciłby wiarę z powodu ateisty, ale spotkałem człowieka, który stracił wiarę z powodu swojego proboszcza. Piosenkę "Pan nie jest moim pasterzem" postrzegam jako wielką manifestację humanizmu w wersji ateistycznej. Aluzyjny względem psalmu tekst nie zawiera żadnych bluźnierstw. Chyba że założymy, że sama niewiara w Boga taka jest. 
"Pan nie jest moim pasterzem
 A niczego mi nie brak

 Nie przynależę i nie wierzę

 I chociaż idę ciemną doliną

 Zła się nie ulęknę i nie klęknę

 Nie klęknę

 Pan nie prowadzi mnie

 Sama prowadzę się

 Jak chcę, gdzie chcę

 Pan nie prowadzi mnie

 Sama prowadzę się własną drogą

 Zawsze obok"

Oczywiście, jak zainteresowani wiedzą, nie zabrakło oburzonych. Przedstawiciele ultraprawicowego bicia piany to ludzie, którzy nieustannie kreują jakieś zagrożenia - a to płynące ze strony sąsiadów zza granicy (UE to nie okazja, lecz zagrożenie), a to ze strony tych współobywateli w kraju, którzy mają inne poglądy; cały czas bębnią w przestrzeni publicznej i medialnej o zagrożonej polskiej (katolickiej oczywiście) tożsamości, o upadku narodu i człowieka... Używają języka zmanipulowanego i nasączonego prawicowo-kościelną propagandą, która nieustannie jątrzy. Właściwie już przestałam się zastanawiać, po co to robią. Jestem zmęczona tym oskarżycielsko-rozliczeniowym bełkotem z dodatkiem fermentującej obłudy. Chcę spokoju, rozsądku, dystansu. Może właśnie dlatego ta płyta jest dla mnie rodzajem oddechu emocjonalnego i światopoglądowego. Nie muszę się ze wszystkim zgadzać (np. nie jestem ateistką), ale to, że ktoś prezentuje radykalnie odmienne poglądy od moich mi nie przeszkadza; traktuję to jako okazję do wzbogacania własnych. I prawicowiec niech jak najbardziej sobie żyje, ludzie o takich poglądach również są potrzebni. Tylko niech zamknie jadaczkę i nie nakazuje innym, jak mają żyć i w co wierzyć. I niech wreszcie zrozumie, że "inny" nie oznacza wrogi. 

Niezwykle i boląco autentyczny jest ten album, pełen wyznań, prowokacji, ambitnych igrań słowami (po tym dała się poznać Peszkówna w przypadku poprzednich albumów) i, zdaje się, najbardziej osobisty twór artystyczny piosenkarki.

Muzycznie ów album również wstrzelił się w mój gust. Ale to kwestia właśnie upodobań a te - wiadomo - każdy ma indywidualne. Więc nawet jeśli muzycznie kogoś płyta nie zachwyci, uważam, że warto przebrnąć przez nią i zastanowić się nad tym, co Peszek ma do powiedzenia. 

Na koniec dodam, że gdyby ta płyta została wydana na Zachodzie, byłaby po prostu jedną z wielu premier; natomiast w naszym kraju jest skandalem, zaś jej autorka propagatorką nihilizmu i satanizmu, jak nie omieszkał zauważyć pan Terlikowski.



Leżeć wśród bydła i śmiać się ze szczęścia. Kilka słów o filmie i historii Temple Grandin

K



Film z 2010 roku traktujący o autystycznym geniuszu przeszedł bez większego echa i rozgłosu i dziś mało kto wie, że w ogóle powstał. A szkoda, ponieważ, pomijając istotę podjętej tematyki, jest to dzieło bardzo dobrze zrobione. Temat autyzmu i historia dotkniętej nim kobiety okazał się z jakichś przyczyn mało "chodliwym" wątkiem na obraz kinowy, ale na szczęście "Temple Grandin" został doceniony jako film telewizyjny; m.in. Claire Danes otrzymała Złoty Glob za rewelacyjnie zagraną główną rolę. Młoda aktorka niesłychanie przekonująco wcieliła się w skomplikowaną i chorą osobę, która jednocześnie została obdarzona unikatowym talentem. Uważam, że, jak do tej pory, to była życiowa rola Danes. Na uznanie zasługuje także dojrzałe i równie autentyczne aktorstwo Julii Ormond. 



Parę uwag na temat sposobu zrobienia filmu. Odzwierciedlenie specyfiki myślenia osoby autystycznej i jednocześnie posiadającej genialny dar musiało być sporym wyzwaniem, z którym reżyser, Mick Jackson, oraz scenarzyści poradzili sobie wyśmienicie. Zobrazowali: 
a) nadwrażliwość zmysłową Temple (wyostrzony wzrok i nadwrażliwy słuch), wybierając do tego celu takie sceny, w których można było hiperbolizować zjawiska (kakofonia, gęstość powietrza, określone przedmioty i urządzenia wzbudzające lęk lub zachwyt)
b) sposób postrzegania i rozumienia rzeczywistości przez Temple, obrazując analityczność jej myśli (włączenie grafiki w postaci wykresów, scen powstałych w jej umyśle na zasadzie skojarzeń itp.)
Dzięki tym zabiegom, widz jest w stanie empatycznie zrozumieć inność Temple oraz konflikty, stres, niezrozumienie, jakie owa inność powodowała. Ma możliwość oceniać rzeczywistość filmową z dwóch perspektyw: zdrowych ludzi i Temple. 
Brak w tej historii tandety emocjonalnej. Wzruszenie perypetiami autystki i jej najbliższych przychodzi po cichu i po prostu. Twórcy filmu nie dodali żadnych scen czy dialogów, które miałyby na celu wzbudzić w odbiorcy patetyczne uniesienia. (Za co jestem im bardzo wdzięczna).

Historia Grandin ładuje człowieka bardzo pozytywnie oraz stawia mnóstwo pytań. Przede wszystkim o kategorię "innego" w społeczeństwie. W pewnym momencie jej niezłomna matka mówi o swojej córce "Different, not less" ("Inna, nie gorsza"). Myślenie o człowieku niepełnosprawnym - szczególnie intelektualnie - jako o gorszym wypływa bezpośrednio z braku wiedzy na temat tych ludzi. Oraz, być może, z powodu zakłopotania i lęku, jakie mogą oni powodować w zdrowym człowieku. Bardzo często nie wiemy, jak się zachować, czy mówić normalnie jak się mówi do osoby intelektualnie sprawnej, czy może nie mówić w ogóle, czy dotknąć, czy się uśmiechnąć... I summa summarum, wolimy unikać kontaktu. Powstaje pytanie - czy przypadkiem nie tracimy czegoś cennego, decydując się na izolację? Przy okazji poruszonego wątku "innych", zachęcam Szanownych Czytelników do obejrzenia krótkiego dokumentu "Jak motyl".

W czasie oglądania filmu dopadła mnie myśl, że Grandin miała pewne ważne szczęście. Mianowicie trafiła na dobrych i mądrych ludzi. W latach 60-tych metodą na "leczenie" osób dotkniętych autyzmem była instytucjonalizacja. Wystarczyło, by jej matka oddała ją do placówki dla chorych, a życie Temple (i jej dar) byłoby zmarnowane. I pomyślałam, jak wielu ludzi mógł spotkać taki właśnie los, wynikły z ludzkiej niewiedzy, braku wyobraźni i ignorancji....
Jest to historia o pokonywaniu trudności, o samorozwoju i zwycięstwie nad własnymi brakami i wadami.

Temple w rzeczywistości

Jest to również opowieść o ludzkiej determinacji i dążeniu do osiągnięcia wyznaczonego celu. Opowieść o kobiecie - specjalistce z tytułem naukowym, której droga nie była usłana różami. Wreszcie, jest to opowieść o człowieku, który, mimo swoich dolegliwości, postanowił dać siebie innym - i ludziom, i zwierzętom.....




środa, 16 stycznia 2013

Piwo z kumplami wartością najwyższą


G


Głos kumpla w słuchawce był pełny ciekawości:
- Grzechu, Grzechu jak ty to robisz, że masz babki i oprócz tego możesz sobie chodzić na piwo z kolegami albo nawet z jakimiś koleżankami się spotykać na mieście? No jak? Bo ja zawsze trafiam na urocze dziewczęta, które zamieniają się w tyranki i potem ani nie mam prawda do własnego życia towarzyskiego a telefon, e-mail i nawet rozmowy na gg są na nieustannym monitoringu... No jak Ci się to udaje?
Po trzech głębokich oddechach ( właśnie w ten sposób walczę z niepowstrzymaną chęcią mądrzenia się) odpowiedziałem:
-Stary! Ale to są normalne sprawy. Jeszcze na etapie randkowania podkreślam i informuję o moich planach, które nie są związane z daną dziewuszką. A w przypadku, gdyby nasze spotkanie nie wyszło w sobotę to nawet ją namawiam, żeby z kumpelami lub paczką znajomych wyszła sobie na wino. A potem konsekwentnie walczę o to, żeby rozrywać się także w innym towarzystwie, albo po prostu uprzedzam wcześniej i idę na piwo z Tobą i resztą chłopaków-szlajaków. No i to się jakoś udaje.
Podczas rozmowy wspomniałem także o podejrzeniu u owej panny chorobliwej zazdrości spowodowanej na przykład kompleksami. I o tym, że przecież romantyczność nie polega na tym, żeby każdy sobotni i niedzielny wieczór spędzać obowiązkowo na kanapie podczas oglądania filmów (nudząc się jak mops) i unikać jakiegokolwiek innego towarzystwa.
Kumpel nie był jednak przekonany. Po pięciu oddechach użyłem argumentu-zabójcy.
- Znam pary, w których facet uprzedza dwa dni wcześniej, że chce w sobotę iść na piwo z kumplami. Niewiasta nie robi mu żadnej afery tylko wspomina, że w takim wpadku ona ze swoimi koleżankami pójdzie na wino. Ewentualnie może z niewilką dozą złośliwości wspomnieć, że wróci do domu rano i w stanie niezdatnym do spożycia. Tak to może wyglądać.
- Nie wierzę - z autentyczną zgrozą skomentował kumpel.
- Czemu ty tak nie zrobisz? - ciągnąłem dalej. - Namów ją na jakieś wino z koleżankami..
- Nie ma mowy. Nie puszczę jej. Bałbym się, że ktoś ją tam bzyknie..
I w tym momencie Grzech zaniemówił. I wystawił receptę na chorobliwą zazdrość. Dla dwóch osób.

środa, 9 stycznia 2013

Wielki Brat śpiewa i tańczy

G

Poczciwy George Orwell pojmował to na opak.

Wielki Brat nie obserwuje. On śpiewa i tańczy. Wyciąga króliki z kapelusza. Wielki Brat dba o to, żeby zaprzątać naszą uwagę od chwili, gdy się budzimy. Pilnuje, żebyśmy stale byli rozproszeni. Pilnuje, żeby bez przerwy coś nas pochłaniało.

Stara się, aby nasza wyobraźnia usychała. Aż w końcu będzie równie przydatna jak wyrostek robaczkowy. Wielki Brat robi wszystko, abyśmy ani przez chwilę nie mieli spokoju.

Takie tuczenie jest gorsze od inwigilacji. Skoro świat wypełnia nas po dziurki w nosie, nikt nie musi się przejmować tym, co dzieje się w jego głowie. A kiedy już ludzka wyobraźnia ulegnie atrofii, nikt nigdy nie będzie stanowił zagrożenia dla świata



Chuck Palahniuk. Kołysanka

niedziela, 6 stycznia 2013

Frondą w mordę

K

Zapraszam Szanownych Czytelników do zapoznania się z niniejszym artykułem opublikowanym na stronie Frondy: "Zgwałcone, a dały życie. Takich bohaterek potrzebujemy"
Od razu muszę uprzedzić, że nie mam zamiaru roztrząsać tematu aborcji. Chcę skomentować ten artykuł, ponieważ uważam, że jest a) semantycznie i b) aksjologicznie niebezpieczny.
A) człowiek zgwałcony nie jest bohaterem - jest ofiarą gwałtuPowinno być zabronione przenoszenie znaczenia tego określenia, ponieważ takie szafowanie i igranie semantyczne może mieć reperkusje w rzeczywistości. Jeśli bowiem założymy, że człowiek zgwałcony nie jest ofiarą, lecz bohaterem - i do tego takim, którego potrzebuje społeczeństwo - to człowiek dokonujący gwałtu również jest bohaterem a nie przestępcą - i go również potrzebuje społeczeństwo. Idźmy dalej, zgodnie z takim założeniem frondowej logiki wywodu, policja nie musi ścigać "bohatera" gwałcącego a psycholog nie musi pomagać "bohaterowi" zgwałconemu. Nie tylko tytuł, ale i treść artykułu ma charakter pochwalny na cześć zgwałconych kobiet, które urodziły, jakby fakt dokonania na nich przemocy, wynikiem którego jest dziecko, czynił z nich kobiety wyjątkowe. Taka manipulacja językiem nie tylko jest ohydna. Jest po prostu niebezpieczna...
B) nie od dzisiaj wiadomo, że przeciwnicy aborcji postulujący życie jako najwyższą wartość popadają w aksjologiczne paradoksy. Cały spór i podejmowane debaty pomiędzy anty- i pro- sprowadzają się do przepychanek i niuansów słownych. Dlatego nie będę się tym zajmować. Wróćmy do zgwałconych "bohaterek". W kontekście aksjologicznym ich życie staje się wartością podrzędną względem życia, które zostało zapoczątkowane w wyniku przemocy. Ich życie, a co za tym idzie: psychologiczna trauma i jej konsekwencje w codziennym psychofizycznym funkcjonowaniu społecznym, rodzinnym, osobistym, staje się sprawą drugorzędną. Są bohaterkami, na które ów splendor spadł w wyniku gwałtu. Autor lub autorzy tego artykułu relatywizują to, co relatywizowane nie może być. Kwestionują ewidentne zło i, odwracając je, wskazują, że jest dobrem. A wszystko to w imię propagandy prawicowo-katolickiej. Brawo.
**********************************************************************************
Inną kwestią, już poza powyższym tematem, jest atmosfera, jaka panuje na stronie Frondy. Mam wrażenie, że tworzą ją antypiewcy pseudodobrej nowiny. Już po kilku artykułach człowiekowi odechciewa się wszystkiego. Zaczynają pojawiać się negatywne myśli oraz dominować zły nastrój. W moim przypadku kulminacja nastąpiła po piątym tekście - obrzydliwym, paszkwilowatym, zmanipulowanym i pełnym naciąganych argumentów artykule na temat Owsiaka, na którym katolickie środowiska psy wieszają od lat...(link tutaj) Śmiem twierdzić, że na taki rodzaj retoryki dałabym się nabrać, gdybym cierpiała na demencję starczą.
Twórcy Frondy nie robią właściwie nic nowego, czego nie poznaliśmy w kościele czy słuchając debat politycznych z udziałem ultraprawicowych partii. Mianowicie Fronda powiela model świata zbudowany według założeń:
- światem rządzi zło
- ten, kto nie jest z nami, jest przeciw nam
- jesteśmy my i są nasi wrogowie
- nasi wrogowie nieustannie spiskują i korumpują
- nasi wrogowie chcą zniszczyć naszą tożsamość i tradycję
************************************************************************************
Niewątpliwą gwiazdą frondotwórczą jest pan Terlikowski, który, mam wrażenie, nieustannie spożywa coś, co napędza jego stopień nawiedzenia.
Pan Terlikowski jest gorliwym wyznawcą i propagatorem wyżej opisanego modelu świata. Item zachęca na przykład do tego, aby we wigilię Świąt Bożego Narodzenia rozważać "holocaust" nienarodzonych w wyniku aborcji dzieci, zaś na temat osoby, która bezczelnie ośmiela się nie wierzyć w Boga, pan Terlikowski z przejęciem godnym nienaśladowania mówi:

Nic dodać, nic ująć.

sobota, 5 stycznia 2013

Aluzja, moja córka

K

Nie, nie mam córki, która, gdyby była, mogłaby być wdzięczna mi za to, że jej nie ma. Ale gdybym miała, mogłaby mieć na imię, którego nie powstydziłby się sam Bareja. Aluzja. -nda-, nie byłam tam, ale południe Hiszpanii musi mieć piękne ciała widoki. Allusio, czyli igranie po to, aby się nie doigrać i nie dojść. Do jednego znaczenia słów wypowiadanych w wiadomym celu lub nie. Dochodzenie jest ciekawą czynnością ciekawym procesem. Jeśli prowadzi do wniosków. Które w celu uatrakcyjnienia można zasłonić żaluzjami.
Dochodząc do szczytu celu, należy pozostawić coś po sobie na odchodne. Na przykład do rzeczownika dorzucić jakiś przymiotnik. W parze się lepiej parzy patrzy. Na odsłaniające się związki głów słów.
Na temat aluzji można by popełniać wiele przemyśleń. Można by popełniać wiele wykroczeń, ćwicząc ją w praktyce. Słownej. Można ten proces kroczenia po grząskiej istocie słów wycyzelować grubym dłutem natrętnych myśli, które jednakże nie mogą być poddane popędowi.  Kończąc spokojnie, warto ubrać się użyte słowa w ich pierwotne znaczenie. Aby nikt nie miał wątpliwości, co się w ogóle zadziało. O!