Miałam ostatecznie nie pisać nic o "Hobbicie", ale przeczytałam bardzo krytyczną wypowiedź mojej bliskiej znajomej na temat tego filmu, której doświadczenie filmowe oraz zdanie na ów temat ma dla mnie znaczenie. Mianowicie stwierdziła m.in. że "Hobbit" jest filmem nierównym. Nie wiem, czy Szanowni Czytelnicy zgodzą się z tą uwagą; ja zastanawiałam się nad nią i jakoś nierówności w tym obrazie nie widzę. Może dlatego, że jestem krótkowidzem i gdyby nie soczewki, nie widziałabym prawie nic!
"Władca pierścieni" przyzwyczaił nas do rytmiki zdarzeń i ich dynamiczności, szczególnie w scenach batalistycznych. Jeśli z tej perspektywy patrzeć by na "Hobbita", rzeczywiście może się on wydać "rozwleczonym". Jednakże, czy to, że film jest spokojniejszy, mniej dynamiczny musi świadczyć o nim źle? Jeśli spojrzeć na historię Bilba z innej perspektywy, może okazać się, że owe pozorne wady fabularne są w rzeczywistości jej atutami.
Uważam, że "Hobbit" jest opowieścią przede wszystkim o wartościach. Traktuje bowiem o przemianie statecznego domatora, przywiązanego do swoich rzeczy i spiżarni w domu w wędrowca, który nie zawaha się zdobyć na szaleńczą odwagę. Opowiada o przemianie lekko tchórzliwego hobbita w walecznego i sprytnego przyszłego włamywacza. Bilbo przypomina sobie o tym, że w jego żyłach płynie również krew Tuków i że drzemią w nim możliwości, o których istnieniu nie miał pojęcia.
Jest to opowieść, jak napisałam, o wartościach, ale również o grzechach. Chodzi oczywiście o krasnoludów, którzy tak pokochali złoto, że ściągnęli na siebie klątwę w postaci smoka, którego owo złoto zwabiło. Chciwi i chełpliwi brodacze stracili nie tylko drogocenny kruszec, ale coś o wiele ważniejszego - stracili dom i skazani zostali na tułaczkę. I ten argument ostatecznie pozwolił Bilbowi całym sobą zaangażować się w wyprawę po odzyskanie tego domu dla krasnoludów, ponieważ dla niego żywot banity byłby najgorszym z możliwych życiowych doświadczeń. To właśnie wartość swojego miejsca na ziemi pozwala całej drużynie się zjednoczyć. Dlatego Jackson spowolnił tempo zdarzeń w "Hobbicie", pozwalając widzowi na zauważenie tej jednej dominanty, która jest osią startową - swoistym motorem akcji. Utracony dom.
Po "Władcy pierścieni" zniknęły już obawy tyczące się tego, czy Jacksonowi uda się odzwierciedlić bogactwo tolkienowskiego świata. Plastyczna precyzja skonstruowanych stworzeń, rozległe, panoramiczne widoki i złożoność postaci w "Hobbicie" potwierdzają słuszność przekonania, że to właśnie ten reżyser miał się przymierzyć ponownie do odtworzenia fantastycznej rzeczywistości wykreowanej przez autora "Silmarillionu". Warto zwrócić uwagę na to, że ekipa tworząca "Hobbita" nie ograniczyła się wyłącznie do tytułowej powieści; Jackson w jednym z wywiadów poinformował, że mieli dostęp do notatek Tolkiena, dostarczających dodatkowych informacji, które postanowiono wykorzystać w trylogii filmowej.
Wracając do fabuły, uważam, że wyraźne nawiązanie do historii pierścienia w historii o utraconym domu krasnoludów było bardzo dobrym pomysłem; poprzez początkowe sceny - wzmianki został zbudowany swoisty pomost spajający te dwa światy i potwierdzający ich wzajemną korelację.
Od pierwszych minut, gdy na ekranie pojawia się Martin Freeman, ma się nieodparte wrażenie, że jest to najlepszy aktor wybrany do roli Bilba. Fizyczne podobieństwo do "starego" Bilba, spryt oraz poczucie humoru postaci wykreowanej przez Freemana nie pozostawiają wątpliwości - wybrano idealnego aktora.
Dodatkowo, Martin wyposażył niziołka w odrobinę angielskiego dystansu i powściągliwości - można je zauważyć wielokrotnie, m.in. podczas "szturmu" krasnoludów na Bag End czy w czasie wyrosłych konfliktów i spięć pomiędzy kompanami podróży. I niewątpliwie, freemanowy Bilbo poprzez swój sposób bycia jest zabawny.
Chciałabym również zwrócić uwagę na postać Thorina Dębowej Tarczy. Nie wiem, czy to był celowy zamysł, czy jedynie przypadek, ale nie ulega wątpliwości, że z wielu względów jest on odpowiednikiem Aragorna. Już przez sam wygląd Richarda Armitage'a wystylizowanego na wyjątkowo urodziwego krasnoluda:
Ale nie tylko z tego względu. Jest on odosobniony od reszty bohaterów, często zadumany, poważny, dumny i skryty, prawie się nie uśmiecha a jeśli to czyni, to bardzo powściągliwie. Oraz cechuje się niesłychaną odwagą i walecznością.
Osobiście dodam, że hipnotyzująco-przeszywające spojrzenie Armitage'a długo pozostaje w pamięci. Jego Thorin jest postacią niezwykłą. Królewską.
Na koniec słowo o muzyce. Howard Shore został ponownie poproszony o skomponowanie ścieżki dźwiękowej do tolkienowskiego filmu. I w tej kwestii Jackson chciał zbudować rodzaj pomostu pomiędzy fragmentem świata okupowanego przez Saurona i Smauga. Muzyczny klimat w "Hobbicie" przypomina ten znany i ceniony we "Władcy pierścieni". Kompozycje Shore'a nadają odpowiednią rangę zdarzeniom, będąc ich partnerem. Zaś pieśń śpiewana przez krasnoludów to niewątpliwy muzyczny lejtmotif tego filmu - budujący nastrój pełen niesamowitości. Posłuchajcie: