środa, 6 sierpnia 2014

Prawie perwersyjny Baczyński

K


Podczas gdy ja zastanawiałam się, o którym - ostatnio obejrzanym - filmie napisać w pierwszej kolejności na blogu (czy o w miarę dobrym "Spring breakers" czy o koszmarnej tandecie "Idzie"), mój dobry znajomy napisał ten tekst  i nim, niechcący, pomieszał mi szyki. 
Tomaszu, odpowiadam Ci tekstem na tekst. Tytuł niniejszego wpisu jest oczywiście celowy, ale mam nadzieję, że nie odbierzesz go jako prowokacji sięgającej niżej pasa. Rzecz postaram się uzasadnić.
Pójdę nieco szerzej, wspominając najpierw o rocznicach Powstania Warszawskiego.
Nie celebruję ich w żaden zewnętrzny sposób. Nie wywieszam flagi, nie udostępniam stosownych biało-czerwonych postów na fejsie, nie ślęczę przed tv, przełączając kanały z jednego obchodu na drugi, nie piszę "44 - pamiętamy"; hasło - nota bene -  zarezerwowane jest  dla agresywnych narodowców i w sieci powstał nawet stosowny mem, na którego treść składa się również weteran na wózku inwalidzkim, odpowiadający: "ch*ja pamiętacie".
Im jestem starsza, tym więcej we mnie przekory i buntu w kontekście sztafażowych ozdobników i wzruszeń na pokaz z ww. powodu.
Kilka lat temu byłam w Warszawie 01.08 i o godz. 17.00, stojąc na ulicy Stawki 4/6, przeżyłam coś, czego opisywać nie chcę, ponieważ jest to przeżycie zbyt osobiste i zbyt przejmujące. Kilkakrotne, od momentu otwarcia, wizyty w Muzeum Powstania Warszawskiego za każdym razem powodowały we mnie niesamowitą lawinę przemyśleń ale i też niesamowitego wyciszenia, zluzowania całego mojego jestestwa. Jest to miejsce, do którego chcę i będę wracać. 
I jednocześnie konsekwentnie nie oglądać telewizji w pierwszym tygodniu sierpnia.

Baczyński - Tomaszu, wiem, że wiesz -  towarzyszy mi od długich lat i właściwie zmienia się tylko stopień nasilenia owego towarzyszenia. Słów Jego wierszy nigdy nie uczyłam się na pamięć, ale, poprzez częstotliwość obcowania z nimi, zapisały się w mojej pamięci i chyba tylko Alzheimer zdołałby je stamtąd usunąć. Jednakże, z biegiem lat, po lekturze licznych opracowań na temat życia i twórczości Krzysztofa,
autorstwa m.in. Budzyńskiego i Wyki, po artykułach "z historycznym rysem", w których autorzy, w zależności od swoich poglądów politycznych, chcieli widzieć w Nim na przykład antyklerykała lub też odwrotnie, pogrążonego w hasłach Bóg, Honor, Ojczyzna, młodzieńca; po tym wszystkim mam dziś wątpliwości. Jaka jest prawda na temat Baczyńskiego? Jaka jest prawda na temat dwudziestokilkuletniego geniusza, który przez kilka lat zdołał wywrócić do góry nogami polską poezję, pozostawiając po sobie przekonanie, że nie było i najpewniej już nie będzie poety, który osiągnąłby taką umiejętność semantycznego igrania ze słowem i budowania metaforyki przewyższającej umiejętności wszystkich poetów polskich (i śmiem twierdzić: europejskich) razem wziętych?
Nie powtórzę po Tobie, Tomaszu, gombrowiczowego porzekadła, ale w kontekście bytności Baczyńskiego na lekcjach w szkołach, napiszę, że skala, w jakiej zaszufladkowano Krzysztofa jako poetę powstańczego, który pisał o chłopcu polskim i o głowie na karabinie, jest dla mnie przerażająca. I nie spodziewam się, że dla współczesnego nastolatka do przyjęcia, zrozumienia i przeżywania. 
Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że Powstanie Warszawskie jest wielkim znakiem w twórczości Baczyńskiego, stygmatyzującym Jego życie i twórczość. Ale ja dziś się bronię przed taką jednokierunkowością. To, że przyszło Mu żyć i tworzyć w tym czasie jest dla mnie historiozoficzną tragedią i ironią.
Dzisiaj sporo jego utworów można rozważać w kontekście metafizycznym (pozwala na to na przykład ten wiersz) czy też w kontekście freudowskiej psychoanalizy, którą Krzysztof praktykował. 
Pozostaje jeszcze jedna kwestia, która budzi moją wątpliwość. Z jaką świadomością ci młodzi, kilkunasto-, kilkudziestoletni ludzie decydowali się na udział w powstaniu? Co ich motywowało? Dlaczego Baczyński napisał:  "umrzeć przyjdzie, gdy się kochało wielkie sprawy głupią miłością"? (to jest pytanie retoryczne, Tomaszu).

Wracam do tytułu mojego wpisu. Baczyński zbudował bogatą, metaforyczną machinę, która napędza w jego utworach dwa bieguny: wojnę i kobietę. Te dwa desygnaty wyznaczają granice jego poezji, w której poeta ustanowił wobec obydwóch równorzędne miejsca. To spójna i konsekwentna wizja wyłaniająca się z wszystkich najważniejszych utworów.
Nie mogę nie wspomnieć również o Jego erotykach, w których osiągnął mistrzowską wirtuozerię, konsekwetnie kontynuując metaforykę obrazującą kobietę w wierszach "wojennych". Powtórzę się, ale nie było, nie ma i najpewniej nie będzie poety, który w ciele kobiety dostrzega stwarzający się świat na wzór boskiego tworzenia fauny i flory (odsyłam do tego utworu).
Ja jednak dzisiaj mam w pamięci jedno zdanie, śmiałe i obrazobórcze, ocierające sie niemal o perwersję, które rozpoczyna wiersz "Noc" napisany w marcu 1942 roku i dedykowany narzeczonej (pobrali się w czerwcu '42):

"Madonno moja, grzechu pełna..."

Wiersz, w który wplótł elementy litanii kierowanej do Barbary niczym do Matki Boskiej ("Madonno, czym mnie wybawisz od nocy?..."), adresując go do niepoślubionej kobiety, zestawiając wszystko z poetyką nocy i prośbą o ocalenie ("Snom kolistym, kwiatom, wodospadom // dasz się przeze mnie toczyć?..."). Taki sposób rozumienia i poetyckiego obrazowania kobiety pozwala choć na chwilę oderwać Krzysztofa od jednokierunkowego postrzegania Go jako poetę - żołnierza i martyrologa.  Jestem Baczyńskiemu niesamowicie wdzięczna za to śmiałe i oksymoroniczne zdanie. Po prostu je uwielbiam.

1 komentarz:

  1. Amelio kochana,
    pozwól, że tylko zamelduję, iż przeczytałem. I że może zdarzyć się tak, że popełnię coś w odpowiedzi u siebie. Polemiką to jednak nie będzie. Zostanę jedynie przy mojej powierzchowności i pozwolę sobie na jedno, być może wk...ące uogólnienie.

    OdpowiedzUsuń