Tytułowe pytanie może mieć charakter filozoficzny. Dyndanie na drzewie może mieć charakter jogiczno-mantryczny. Dyndanie na moreli przez ładnego Romana może mieć podtekst seksualny.
Nie wdając się w dalsze rozważania nad możliwościami interpretacyjnymi, spieszę donieść, że zupełnie nie o to chodzi. Czy już teraz wykapowałeś się, Szanowny Czytelniku, że owo zdanie o Romanie (rym zamierzony) jest przykładem palindromu? I drugie pytanie, zupełnie niezwiązane z clou tego wpisu, czy masz ulubione słowa? Ja mam. A palindrom jest jednym z nich. Chodzi mi oczywiście o zestawienie liter i głosek tworzących ten wyraz a nie o jego znaczenie, choć znaczenie jest równie atrakcyjne.
Postanowiłam napisać o palindromach ponieważ dzisiaj coś zrozumiałam. A zrozumienie tego czegoś przyniosło ze sobą ulgę i trochę pokoju we mnie. Następnie dotarło do mnie, że pewnie inni ludzie dawno to wiedzą i dawno to zrozumieli, tylko ja jestem opóźniona w dorastaniu i, mając syndrom Oskara Matzeratha, najwidoczniej broniłam się przed tą wiedzą do dzisiaj. Aż w końcu ona sama postanowiła zapukać do bram mojej jaźni i, nie czekając na moje zaproszenie, rozgościć się w moich myślach.
Ale co do powyższej eureki mają palindromy(?). Mają to do niej, że stosując palindromiczność roztrząsania tematu, mogłam i byłam w stanie sama przed sobą przyznać się, że jest dokładnie tak, jak pomyślałam, że jest. A pomyślunek ten nie rodził we mnie na początku myślenia zgody. I właśnie odwrócenie argumentów ułatwiło mojej buntowniczej naturze przyjęcie prawdy, o której jeszcze nie napisałam w tym tekście ani słowa, ale zaraz napiszę. Odczytanie mojego postrzegania spraw od końca do początku, zamiast odwrotnie, przyniosło ulgę, jak już wspomniałam wyżej.
Rozczarowania. Do tej pory myślałam wyłącznie o tym, jak wielu ludzi okazało się w moim życiu rozczarowaniem dla mnie. Jak wielu nie wstrzeliło się w moją projekcję ich osobowości i ichnich zdolności. W projekcję moich oczekiwań, które, w moim odczuciu, te osoby mogły / powinny / miały obowiązek spełnić. Możesz mnie nazwać, Szanowny Czytelniku, egoistą. Być może tak jest. Zresztą, zawsze uważałam, że egoista to jest ten człowiek, który nie myśli o mnie, tylko o sobie.
Wracając do poważnego toku niniejszych rozważań. Uświadomiłam sobie, że do dzisiaj skupiałam się wyłącznie na powodach rozczarowania, które bardzo, niestety, wiele razy czułam w życiu. Szczególnie względem ludzi, od których dużo oczekiwałam, względem których, ponieważ dawali mi ku temu powody, roiłam jakieś nadzieje na - na przykład - zbudowanie niesamowitego porozumienia, względem których liczyłam na to, że dostarczą mi niespotykanych przeżyć, głównie intelektualnych. Zachowywałam się sama przed sobą, jak dziecko, które na wystawie cukierni zobaczyło ciastko z kremem i uparło się, by je spróbować, ponieważ było przekonane, że ów wypiek niewątpliwie smakuje idealnie. Ma dokładnie taki smak, jaki owo dziecko lubi. A po skosztowaniu okazało się, że ciastko było za mało słodkie, za bardzo słodkie....
Dzisiaj chciałabym wiedzieć, ile razy ja okazałam się takim ciastkiem dla ludzi, którzy spotkali mnie na swojej drodze. Ile razy przeze mnie zabrzmiały dzwony rozczarowania w czyichś myślach. Ile razy ja nie wstrzeliłam się w czyjeś wyobrażenia na mój temat, ile razy moja osobowość i domniemana high intelligence zburzyły czyjąś projekcję mnie jako niespotykanej osoby. I jak wiele razy zawiodłam czyjeś nadzieje. Myślę, że, biorąc pod uwagę właściwą grubość mojej zbroi oraz wskazaną, nabytą z biegiem lat, dozę pokory, przyjęłabym tę świadomość z wdzięcznością. Choć niekoniecznie wyciągając z niej najwłaściwsze wnioski.
Czy nie jest tak, że raczej boimy się takiego rodzaju wiedzy?
...............
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz