czwartek, 26 marca 2015

Tam, gdzie kończy się Norwegia...

K

...tam jest pięknie. Bo nie ma już prawie nic. 
Porzekadło "wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma" należy przypisać osiadłym na prywatnej mieliźnie przedstawicielom średniej klasy, którzy szczerzą zęby na łososiową w promocji na święta a wieczorem zasiadają przed telewizorem, udobruchani swoim półżyciem szczęśliwych obywateli państwa smutnego jak przemoczony kundel. Była w Norwegii i było jej tam cholernie dobrze. Poza Oslo, które, jak każda metropolia, nie robiło na niej żadnego pozytywnego wrażenia. Właściwie to pobyła, nie była. Zdążyła jej posmakować na tyle, aby zrozumieć, że mogłaby tam i wtedy zadzwonić do domu, poinformować, że zostaje, sprzedaje dom, domowników, sprzęty, książki, wszystko w jednopaku. Gdyby tylko była wolna od skrupułów i wyrzutów sumienia. Gdyby tutaj, w jej kraju, spotkała ją ta sama doza bycia uwodzoną przez wszystko, co w Kirkenes powaliło ją na kolana.... zwariowałaby, nie dając rady zatamować mocy feerii. Tam potrafiła. 
Nie spędzajmy ze sobą za dużo czasu. Powiedziała któregoś wieczora. Prędzej zatęsknię za naszym psem. Ja muszę nie mieć, żeby wytrzymać z kimkolwiek, kto miał odwagę, aby dzielić ze mną moją prywatność. Szczęście w nadmiarze wyprowadza mnie z równowagi i wzmaga niepewność. Co ty pleciesz, oburzył się na te słowa. Idiota. Pomyślała, wychodząc z pokoju. W nocy znowu śniła o Sør-Varanger. I o tym, że można oddychać lekko w wiecznie chłodnym powietrzu.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz