środa, 26 września 2012

Fucking Big Love, czyli cztery grzechy Baśki-Co-Fajny-Gust-Miała

K


Po napisaniu tego tekstu "Baśka miała fajny gust" czułam się niemal zobligowana do obejrzenia filmu "Big Love". Ponieważ szczególnie nie chodzę do kina na filmy polskie, poczekałam aż utwór Białowąs pojawi się w sieci. 
Nie będę powtarzała, o co chodzi z całym zamieszaniem wokół reżyserki. Tych, co nie wiedzą a chcą wiedzieć, odsyłam do powyższego tekstu.
Przejdę od razu do sedna, czyli do czterech  grzechów Baśki-Co-Fajny-Gust-Miała.

I i najcięższy grzech - PRZEWIDYWALNOŚĆ.
Nie oglądam filmów, których zakończenie już w pierwszej połowie jest dla mnie jasne. Tu zrobiłam wyjątek. Niestety, od razu wiedziałam, dlaczego Maciek jest w więzieniu, że Emilka się nie zabiła lecz została zabita i przez kogo, że nie usunęła ciąży i takie tam... 
Wszystkie formalne - wizualne szmery i muzyczne bajery - zabiegi; kadrowanie a la Aronofsky i inne jakże oryginalne pomysły, nie były  w stanie zmyć tego grzechu z reżyserki.
Białowąs zarzucała recenzentowi jej filmu, Michałowi Walkiewiczowi, że nie zauważył konwencji, które ona zastosowała. Otóż w tym filmie widać wyłącznie konwencje. Za to nie widać, co takiego autorskiego, czyli Baśkowego, w nim jest. Do tego jeszcze wrócę.
Od połowy filmu zerkałam na timer, nie mogąc się doczekać końca tej opowieści. Bo jak można oglądać, znając zakończenie....

II grzech - PROBLEM ZE SPRECYZOWANIEM ODBIORCY FILMU
Białowąs chciałaby, aby jej film traktować poważnie, aby pochylali się nad nim krytycy i dekonstruowali 'zawiłe pokłady nawiązań i głębię wynikającą z zastosowanych cytatów'. Chciałaby, aby robili to dorośli ludzie. I tu zaczyna się problem. Mam takie silne wrażenie, że autorka tego filmu nie odpowiedziała sobie jasno na pytanie, kto jest jego odbiorcą. Projekcja odbiorcy dzieła jest równie ważna, ba! ważniejsza, niż projekcja samego dzieła, jego bohaterów, świata przedstawionego itd. Odpowiedź na pytanie, 'dla kogo chcę zrobić film' mogłaby pomóc w uniknięciu pewnych błędów.
Na przykład - gdy oglądałam film Chereau o miłości pt. "Intymność", nie miałam wątpliwości, że jest to film "na serio", tzn. skierowany do dorosłego człowieka. Sceny nagości, niekiedy wręcz naturalistyczne, były w moim odczuciu uzasadnione; dzięki nim można było jeszcze dobitniej odczuć pustkę codziennego życia bohaterów. Gdy oglądałam pierwszą cześć sagi "Zmierzch", nie miałam wątpliwości, że jest to film dla nastolatków dlatego wiele jestem w stanie jej wybaczyć, nawet pogwałcenie mitu wampira.
Białowąs chciała zrobić ambitny film dla dorosłych - tymczasem wyszła jej banalna teen story, w której rozwydrzona i bardzo rozchwiana nastolatka gzi się na lewo i prawo, pogubiona w tym, czego i kogo chce w życiu. A z tego gżenia się nie wynika nic poza ... gżeniem. Teen story, w której Antoni Pawlicki miota się, przeżywając rozdwojenie osobowości - raz gra bohaterów wykreowanych przez Lindę (klimat 'co ty kurwa wiesz...'), raz kogoś w stylu Adasia z "Nic śmiesznego". Zaś Hamkało jest w miarę przekonująca jako nastolatka dopóki nie zaczyna mówić - bardzo sztucznie...
Poza tym nie potrafię emocjonować się serialowymi zdarzeniami typu ucieczka z domu rodzinnego, niechciana - chciana ciąża itepe.

III grzech - PODEJŚCIE DO  TEMATU CYTATÓW
W wywiadzie z Białowąs Walkiewicz próbuje jej wytłumaczyć, że cytowanie cudzych dzieł w swoim nie stanowi o wartości tego dzieła. Intertekstualność, z której nic nie wynika i która nie rodzi nowych sensów, nie jest zaletą! Białowąs zdążyła wielu osobom wytłumaczyć, w których momentach w filmie stosuje cytaty, w których odwołuje się do francuskiej Nowej Fali, m.in. w tym:


Za oknem sztuczny obraz, sztuczny księżyc, nienaturalne kolory. Na pierwszym planie kopulująca młodzież. Niestety, nie potrafię zinterpretować, czemu ów kicz ma służyć i jakie sensy rodzi. Pomiędzy dwojgiem młodych ludzi nie ma prawdziwego dramatu - jest szczeniacka i wyuzdana miłość, nieco głupoty pt. rozwalmy automat z zabawkami i pobiegajmy nago na pomoście. Śmiałe sceny erotyczne nie służą w tym filmie niczemu poza epatowaniem nagością. To już nawet nie jest kontrowersyjne. To jest po prostu nudne...


IV grzech - "zastosuję cool niszową muzykę i podwyższę wartość filmu". Dobry pomysł do tej filmowej zupy ze wszystkiego? Ano nie. Muzycznie do filmu pasuje jedynie tytułowa piosenka.
Która właściwie nie wiadomo, czym jest. Taka mieszanka Lipnickiej, Wyszkoni z Bjork i Sinead O'Connor.
Zmanierowany głos Ady Szulc, który z powodzeniem w filmie zastąpiła Hamkało, wpasowuje się w ogólny klimat filmu. Którego autorskim w żadnej mierze bym nie nazwała.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz