niedziela, 16 grudnia 2012

Najsamotniejsza z planet, czyli rozwodniona zupa dla krytyków

G



Podczas oglądania filmu "Najsamotniejsza z planet" pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, jest wyrachowanie reżysera. Bo film jest luźną adaptacją opowiadania "Expensive trips nowhere" Toma Bissella, które to w wydaniu filmowym trwa prawie 2 godziny. A reżyser(Julia Lotev), za pomocą zastosowanej formy i oszczędności środków, wyraźnie wydaje się celować w stronę tzw. "wyrafinowanych krytyków"
i publiczności podkreślającej, że lubi "tylko ambitne i niejednoznaczne filmy". "Najsamotniejsza z planet" jest więc taką zupą gotowaną dla określonego odbiorcy, a jej autorka wrzuca do garnka wszystkie typowe składniki.  
Dwie główne 'potrawy' to Alex (Gael Garcia Bernal) i Nica (Hani Furstenberg), dwóch backpakersów, którzy przed swoim ślubem wyruszają do Gruzji, żeby tam wynająć przewodnika i wyruszyć z nim w góry. Reżyserka, mieszając w garnku, próbuje podgrzewać
danie, tworząc figurę trzeciej postaci - Gruzina. Ten trzeci główny składnik potrawy początkowo wydaje się radosnym i prostolinijnym autochtonem, rzucającym kiczowate dowcipy, później pełnić będzie istotniejszą w filmie rolę. Punktem kulimacyjnym jest natomiast grożna sytuacja, w której Alex tchórzy i już do końca filmu będzie kwestionował swoją męskość. Rolę sosu całego dania pełnią natomiast długie ujęcia milczącej wędrówki przez góry, gdzie pojawia się mocno
pompatyczna muzyka, która urywana jest w najlepszym momencie. Jako przyprawę można chyba określić naturalizm występujący w filmie. A tenże naturalizm prezentowany jest przez duże "N"- możemy więc zobaczyć jak Nica sika sobie w środku nocy w gruzińskich górach, a jej tyłek jest oświetlany latarką, albo też sceny seksu, które w Najsamotniejszej z Planet to szamocąca
się i dysząca para głównych bohaterów (ubranych od stóp do głów!) w ciemnym namiocie.
Co więc wychodzi z takiego gotowania? Danie wyraźnie rozwodnione i nietreściwe. Głównym zarzutem może być letnia temperatura. Bo oszczędność środków oznacza, że o głównych bohaterach wiemy niewiele, a to, że są oni backpackersami, jest podkreślone za pomocą radosnego turlania się po trawie i długiego włóczenia się po górach. Nic więc dziwnego,że ciężko zrozumieć do końca, czy też polubić głównych bohaterów. Poważnym błędem jest też brak wytłumaczenia powodów, dla których Alex musiał zaglądać w lufę karabinu (a to właśnie jest kuliminacyjnym momentem filmu). Drugi zarzut to rozwodnienie. Film jest po prostu rozwleczony a sceny wędrówek, które pewnie w założeniu miały być symboliczne, są zbyt długie i męczące. Rozczarowujące jest także zakończenie, gdzie mamy możliwość wysłuchania pomysłu na życie gruzińskiego przewodnika. Pewnie te słowa miały zachwycić widza swoją prostotą i błyskotliwością, brzmią jednak po prostu banalnie. W efekcie po zjedzeniu takiej zupy, zamiast  zaspokojonego żołądka i poczucia smaku, pojawia się uczucie głodu.
I rozczarowanie z powodu wybrania niewłaściwej garkuchni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz