poniedziałek, 10 grudnia 2012

Wegetarianizm i mydełko Jezus

K

Do napisania tego tekstu zainspirowały mnie dwie sprawy. Tajemnicze mydełko o znaczącej nazwie, o którym wspomnę pod koniec oraz pewne zdarzenie na facebooku. Otóż jedna z moich znajomych wstawiła na moją tablicę taki oto obrazek:

Nieistotne jest, dlaczego wstawiła. Parę godzin później, podobne obrazki znalazły się u kilku innych osób. 
I pod jednym z nich znalazłam komentarz o takiej treści:
"tego janioła nie powinno się wstawiać tym, co wpierdalają zarzynane świnie i krowy".
Chciałabym uprzedzić, że nie poczułam się dotknięta taką uwagą. Ale stała się ona motorem do tego, aby podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na rzeczony temat.
Również komentarz pewnej pani pod protestem przeciwko ubojowi rytualnemu, cyt."nie żreć mięsa i sprawa załatwiona", skłonił mnie do popełnienia poniższego tekstu, ponieważ nie, sprawa nie załatwiona, niestety, to nie jest takie proste....
Jestem wegetarianinem. Niejedzenie mięsa nie stanowiło i nie stanowi dla mnie problemu ani też specjalnych wyrzeczeń. Jednakże prędko zdałam sobie sprawę, że niespożywanie mięsa niewiele załatwia, jakby tego chciała autorka powyższego cytatu. Wraz z upływem czasu, w którym moja dieta roślinno-zbożowa nie tylko nie wyrządzała mi żadnej szkody, ale wpływała na moje samopoczucie pozytywnie, zaczęłam się wgłębiać w sens wegetarianizmu. I wydało mi się, że najważniejszą sprawą dla wegetarian jest niewyrządzanie cierpienia i nieodbieranie życia zwierzętom. Zrobiłam zatem własny rachunek sumienia.
Mniej więcej tak to wyglądało:
1. Nie jem mięsa, ale...... spożywam sery, jaja.
Krowy wykorzystywane do produkcji mleka, a w konsekwencji sera, są nieustannie zapładniane. Po to właśnie, aby dawały mleko. Cielaki rodzące się w wyniku tego procederu są w zasadzie "skutkiem ubocznym" i przeznaczone są na cięlęcinę. Gdy krowa nie jest już w stanie dawać mleka, trafia do rzeźni. 
Kury chowane metodą klatkową nigdy nie chodzą, nie drapią w ziemi, ba, nawet nie mogą się wyprostować. Unieruchomione w klatkach bez żadnej wyściółki, mają jeść i znosić jaja. Jakość tych jaj pozostawia wiele do życzenia (ja akurat jem jaja od kur z własnego chowu, które, w porównaniu do swoich koleżanek w klatkach, mają raj na ziemi). Wniosek? Spożywając mleko, sery, jaja POŚREDNIO przyczyniam się do śmierci zwierząt.
2. Nie jem mięsa, ale..... noszę skórzane buty, rękawiczki itd. Zatem POŚREDNIO przyczyniam się do śmierci zwierząt, bo tworzę popyt na skórzane produkty. 
3. Nie jem mięsa, ale.... robię zakupy w jednym, z tych sklepów: Tesco, Carrefour, Biedronka.... i kupuję produkty m.in. firm, testujących produkty na zwierzętach. Ich lista jest niebotycznie dłuższa niż lista firm, które tego nie robią. Zwierzęta wykorzystywane laboratoryjnie (szczury, myszy, króliki, szczenięta, kocięta itd.) przechodzą nieopisane męki przez całe swoje (zazwyczaj krótkie) życie.
4. Nie jem mięsa, ale... mam psy i koty. To są stworzenia mięsożerne. Muszę dla nich kupować mięso i produkty pochodzenia zwierzęcego.

Po tym rachunku sumienia doszłam do wniosku, że nie jedząc mięsa, z pewnością wpływam na swoje zdrowie pozytywnie oraz sprawiam sobie dobre samopoczucie, natomiast w mikroskopijny sposób przyczyniam się do niezabijania zwierząt. To była ułuda. "Uspokajacz" sumienia. Bo w rzeczywistości, walka o niezabijanie zwierząt, to coś o wiele poważniejszego i bardziej złożonego, niż mi się wydawało.
Oczywiście, jeśli ktoś nie chce jeść mięsa, niech tego nie robi. Natomiast niech również nie ma złudzeń, że pomaga w ten sposób zwierzętom. Robi to dla siebie. W czym oczywiście nie ma nic złego!
Dopiero w sytuacji, w której mogłabym zaprzeczyć punktom 1-4 lub chociaż 1-3, mogłabym również przyznać, że istotnie nie przyczyniam się do zabijania zwierząt.
Uważam, że zarówno wegetarianie, weganie jak i mięsożercy powinni swoją uwagę skierować na to, co można by  wywalczyć: mianowicie diametralną zmianę przepisów dotyczących uboju zwierząt hodowlanych, skuteczny system surowych kar za łamanie praw zwierząt oraz ograniczenie gatunków przeznaczonych na ubój (osobiście wykluczyłabym konie oraz krowy mleczne). Ale czy to jest realne? Temple Grandin w USA pokazała, że można zminimalizować cierpienie zwierząt zanim trafią do rzeźni. Jednakże w naszym kraju żadna z partii politycznych w swoich programach wyborczych nie uwzględniła takich problemów a i społeczne zainteresowanie nimi jest małe!...

Tymczasem zbliżają się święta - z roku na rok coraz mniej lubię ten czas. Bo to jest czas fobii kupowania. Wszystkiego: jedzenia, którego się nie zje, prezentów, których się nie potrzebuje. I karpi oraz innych ryb, które muszą przejść mękę zanim trafią na talerze. 
Wracając do prezentów - ostatnio natrafiłam w internecie na bardzo specyficzny produkt. Przyznam Wam się szczerze, że nie wiem do dzisiaj, czy to jest wyłącznie prowokacja, czy istotnie ktoś  wpadł na pomysł sprzedawania...........
...........................................
mydła Jezus:
Z okresu podstawówkowych wycieczek autokarowych pamiętam Mydełko FA:
 

I chociaż moje poczucie humoru w zasadzie jest spore, pomysł na marketingowy chwyt sprzedawanego specyfiku odbieram jako wielki faux-paus. Aczkolwiek nie wykluczam, że jakaś gorliwa religijnie i niezbyt rozgarnięta niewiasta potraktuje tekstową reklamę mydełka dosłownie i z wielkim zaangażowaniem będzie co wieczór nacierać się nim tu i ówdzie, mamrocząc przy tym godzinki.
AMEN!

1 komentarz:

  1. Nie trzeba spożywać mleka, jaj ani sera ( tak robią weganie) a także kupować skórzanych przedmiotów, ani kosmetyków testowanych na zwięrzetach. Zgadzam sie, że problem wykorzystywania zwierząt do naszych egoistycznych zachcianek jest olbrzymi, ale od czegos trzeba zacząć... najlepiej od siebie:)

    OdpowiedzUsuń