Dzisiaj jestem w nastroju głupawym, dlatego chciałabym wyjaśnić Szanownym Czytelnikom, że tytuł tego posta nic nie oznacza, poza tym, że - w moim mniemaniu - ciekawie i intrygująco brzmi. Możecie się oczywiście nie zgadzać - bardzo mi będzie wszystko jedno z tego powodu.
Miałam już takie jazdy, że pisałam na naszym blogu o dupie Maryni (tak pisałam), co jest dobitnym dowodem na to, że miewam chwile, w których nie jestem (śmiertelnie i nieuleczalnie) poważna.
Bo dzisiaj chciałam trochę porozważać powagę i podupać podumać nieco nad byciem niepoważnym.
I dzisiaj sytuacje trafiające pod nóż owych rozważań nazwę padalcami.
Padalec nr 1:
Miałam jakiś czas temu ważne spotkanie służbowe z ważną osobą płci żeńskiej i bardzo słusznych gabarytów. Spotkanie miało miejsce w małym, niewietrzonym pomieszczeniu. Przedmiotem spotkania było omówienie ważnego tematu. Sprawa wymagała powagi i skupienia. Problem polegał na tym, że ja nie mogłam zachować ani powagi, ani utrzymać skupienia. Przyczyną tego kłopotliwego stanu był fakt, że ważna osoba płci żeńskiej i słusznych gabarytów po prostu nieludzko śmierdziała potem a zapach ten mieszał się z intensywną wonią perfum, których ważna osoba płci żeńskiej musiała była wylać na siebie z pół litra. I zamiast zachować powagę, tudzież utrzymać skupienie, a najlepiej jedno i drugie, w czasie rozmowy na ważny temat, w mojej głowie tłukły się niesłychanie nachalne scenki rodzajowe. Załóżmy, że ja jestem A, ważna osoba płci żeńskiej z galopującymi potami jest B.
Scenka pierwsza:
A, wyciągając z torby słuchawkę i wąż: może prysznic?
B: słucham?!
Scenka druga:
A, uderzając B słuchawką od prysznica w głowę: Czy lubi pani francuską miłość? Bo francuski prysznic na pewno!
Scenka trzecia:
A: proszę pani, dywan się pani spocił.
B: słucham?!
Zamiast realizacji powyższych (niestety nie miałam słuchawki i węża w torbie) zachowałam się w bardzo nudny sposób. Mianowicie powiedziałam, że mam bardzo ważny telefon od bardzo ważnej osoby, przeprosiłam i wyszłam. Po wyjściu z budynku z przyłożonym telefonem do ucha czmychnęłam niepostrzeżenie, rechocząc do siebie co trzy kroki.
Padalec nr 2:
W bardzo pogodny dzień szłam sobie ulicą. Szłam w sumie dokądś, ale się nie spieszyłam, zerkając na odnowione oblicza mijanych kamienic, których dolne części zajmują sklepy. Jak to najczęściej bywa w przypadku kamienic, aby do nich wejść, trzeba pokonać dwa, czasem trzy schodki. A żeby pokonać skutecznie i bezboleśnie dwa, czasem trzy schodki, trzeba unieść nieco najpierw jedną, potem drugą nogę. Wydawać by się mogło, że takie sprawy człek ma obcykane odkąd kończy piąty albo szósty rok życia.
Otóż nie zawsze tak jest. Ja to już wiem. Gdy dochodziłam do kolejnego wejścia kolejnego sklepu, miałam (nie)szczęście być świadkiem pewnego zajścia. Był to sklep sportowy a wejść do niego chciał chłopak mniej-więcej w wieku 18.-20. lat. Nie wiem, czy nogi nie podniósł w ogóle czy też zrobił to nieudolnie, w każdym razie w dwie sekundy z pozycji wertykalnej przeszedł w pozycję horyzontalną, tj. padł centralnie facjatą na ostatni, najszerszy schodek prowadzący do ww. sklepu. Ku mojemu zawstydzeniu, na ten widok spontanicznie wybuchnęłam śmiechem a jednocześnie odczułam potrzebę udzielenia pomocy chłopakowi-co-padł. I zrobiłam chyba najgorszą rzecz, jaką mogłam zrobić. Mianowicie podbiegłam do niego, zanosząc się od śmiechu i wołając: pomohahahahahahahgę cihahahahahah. Ale chłopak-co-padł nie pozwolił sobie pomóc, tylko jeszcze bardziej zawstydzony ode mnie szybko oddalił się z miejsca padnięcia.
Specyficzny urok przytoczonych powyżej padalców polega na tym, że standardowo człowiek nie jest w stanie opanować nadciągającej tsunami głupawki, jaka w nim wzbiera w tempie strusia pędziwiatra, w sytuacjach najmniej do tego odpowiednich.
c'est la vie :-)
Otóż nie zawsze tak jest. Ja to już wiem. Gdy dochodziłam do kolejnego wejścia kolejnego sklepu, miałam (nie)szczęście być świadkiem pewnego zajścia. Był to sklep sportowy a wejść do niego chciał chłopak mniej-więcej w wieku 18.-20. lat. Nie wiem, czy nogi nie podniósł w ogóle czy też zrobił to nieudolnie, w każdym razie w dwie sekundy z pozycji wertykalnej przeszedł w pozycję horyzontalną, tj. padł centralnie facjatą na ostatni, najszerszy schodek prowadzący do ww. sklepu. Ku mojemu zawstydzeniu, na ten widok spontanicznie wybuchnęłam śmiechem a jednocześnie odczułam potrzebę udzielenia pomocy chłopakowi-co-padł. I zrobiłam chyba najgorszą rzecz, jaką mogłam zrobić. Mianowicie podbiegłam do niego, zanosząc się od śmiechu i wołając: pomohahahahahahahgę cihahahahahah. Ale chłopak-co-padł nie pozwolił sobie pomóc, tylko jeszcze bardziej zawstydzony ode mnie szybko oddalił się z miejsca padnięcia.
Specyficzny urok przytoczonych powyżej padalców polega na tym, że standardowo człowiek nie jest w stanie opanować nadciągającej tsunami głupawki, jaka w nim wzbiera w tempie strusia pędziwiatra, w sytuacjach najmniej do tego odpowiednich.
c'est la vie :-)
Padalec nr 1 powalił mnie na kolana hahahahaha klęczę i kwiczę :-)))
OdpowiedzUsuńJakoś nie chcę mi się wierzyć, że w torbie nie miałaś słuchawki i węża przecież Ty nawet telewizory nosisz, to niemożliwym jest abyś nie miała "węża i słuchawki" :-)
Jedno jest pewne ... to nie ja byłam tym skunksem :-)
cmok!